Polskie firmy wdrażają innowacyjne rozwiązania związane z ponownym wykorzystaniem odpadów. Takie działania wciąż jednak...

0

 Proces transformacji w kierunku gospodarki obiegu zamkniętego jest z pewnością kosztowny, ale to są działania rozłożone w czasie i trzeba myśleć o nich nie jako o kosztach, ale jako o długofalowych inwestycjach. W efekcie mają przynieść firmom korzyści związane m.in. z oszczędnościami czy poprawą konkurencyjności – mówi Izabela Banaś, zastępca dyrektora Departamentu Analiz i Strategii w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. Jak wskazuje, rozwiązania z obszaru GOZ powinny być na polskim rynku szerzej promowane i taki był właśnie cel konkursu PARP, w którym wyłoniono 24 innowacyjne rozwiązania – zarówno produkty, jak i modele biznesowe. Pokazują one, że osiągnięcie efektów środowiskowych i jednocześnie korzyści ekonomicznych jest możliwe w niemal każdej branży, niezależnie od wielkości firmy.

Gospodarka obiegu zamkniętego (GOZ) to przeciwieństwo obecnej gospodarki liniowej, opartej na modelu „wyprodukuj, użyj, wyrzuć”. Zakłada ona m.in., że zużyte produkty są poddawane recyklingowi i zwracane do obiegu, co pozwala zaoszczędzić surowce, zmniejszyć ślad węglowy i zredukować ilość odpadów do minimum. Przejście na gospodarkę o obiegu zamkniętym jest też – jak wskazuje Komisja Europejska – warunkiem osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Dlatego UE przyjęła w ostatnich latach szereg regulacji, które mają zbliżyć państwa członkowskie do wdrożenia modelu cyrkularnego. Co istotne, ma on przynieść nie tylko ogromne korzyści środowiskowe, ale i finansowe – KE szacuje, że zastosowanie zasad GOZ w całej gospodarce UE może się przyczynić do zwiększenia unijnego PKB o 0,5 proc. do 2030 roku oraz stworzenia ok. 700 tys. nowych miejsc pracy. Na cyrkularności skorzystają też firmy, ponieważ GOZ może chronić je przed wahaniami cen surowców oraz zwiększyć ich rentowność i konkurencyjność. Jest też szansą na rozwój innowacji, ponieważ ten model na nowo projektuje modele biznesowe, głęboko przekształcając łańcuchy produkcji i konsumpcji.

 Nasze badania pokazują, że ponad 70 proc. przedsiębiorców uwzględnia kwestie środowiskowe przy podejmowaniu decyzji biznesowych. To dosyć duży odsetek, choć jeśli weźmiemy pod uwagę to, dla ilu przedsiębiorców te kwestie mają znaczenie fundamentalne, to wygląda znacznie gorzej – mówi agencji Newseria Biznes Izabela Banaś z Departamentu Analiz i Strategii Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.

Tegoroczny raport opracowany przez Politykę Insight („Potencjał gospodarki obiegu zamkniętego”) pokazuje, że jak na razie tylko 37 proc. rodzimych firm produkcyjnych deklaruje podejmowanie działań związanych z modelem gospodarki obiegu zamkniętego, a praktyki wdrażane przez nie to najczęściej ponowne wykorzystanie odpadów i opakowań, segregacja odpadów i recykling. Chociaż 78,8 proc. polskich firm wytwarza odpady nadające się do recyklingu, tylko około połowa z nich wykorzystuje surowce wtórne w procesie produkcji. To pokazuje, jak duży jest potencjał związany z redukcją ilości wytwarzanych odpadów, ich ponownym wykorzystaniem, przetwarzaniem, odnawianiem produktów i odzyskiem zasobów w procesie produkcji. Ponad połowa przedsiębiorstw w Polsce może rozważyć praktyczne zastosowanie koncepcji gospodarki obiegu zamkniętego. Z badania wynika też, że w rozwiązania z zakresu GOZ obecnie inwestuje 11,5 proc. firm, jednak kolejne 16,7 proc. ma takie plany.

– Proces całkowitej transformacji w kierunku gospodarki obiegu zamkniętego jest z pewnością kosztowny, ale musimy mieć świadomość, że są to działania rozłożone na dłuższy czas, niektóre są bardziej, inne mniej kosztowne. Powinniśmy jednak myśleć o nich nie jako o kosztach, ale długofalowych inwestycjach, bo przecież te działania w efekcie mają przynieść firmom pewne korzyści, związane m.in. z oszczędnościami czy poprawą konkurencyjności – mówi ekspertka.

Jak wskazuje, rozwiązania z obszaru GOZ powinny być na polskim rynku szerzej promowane. Taki był cel konkursu PARP, skierowanego do polskich firm niezależnie od ich wielkości i branży. Zgłoszone do niego rozwiązania musiały być wdrożone od co najmniej sześciu miesięcy przed złożeniem wniosku konkursowego. Uczestnicy mieli też wykazać mierzalne efekty realizowanych działań w zakresie GOZ, korzyści z wdrożenia rozwiązania oraz wpływ rozwiązania na otoczenie przedsiębiorstwa – kontrahentów, klientów i lokalną społeczność.

Celem była popularyzacja dobrych praktyk, chcieliśmy pokazać przedsiębiorcom, co robią inni w obszarze gospodarki obiegu zamkniętego. Chcieliśmy też pokazać, że można podejmować działania, które służą zarówno środowisku, jak i temu, żeby osiągać w firmie określone efekty biznesowe – mówi przedstawicielka Departamentu Analiz i Strategii PARP. – Dostaliśmy 79 zgłoszeń i to były bardzo ambitne projekty. Powiem szczerze, że mieliśmy duży problem, żeby wyłonić z tej grupy laureatów.

W konkursie nagrodzono 24 rozwiązania z obszaru gospodarki o obiegu zamkniętym – zarówno produkty, jak i modele biznesowe, które pokazują, że osiągnięcie efektów środowiskowych, a jednocześnie korzyści ekonomicznych jest możliwe w niemal każdej branży, niezależnie od wielkości firmy.

– Rozwiązania zgłoszone w konkursie dotyczyły zarówno nowych, innowacyjnych technologii, jak i modeli biznesowych, znanych już w gospodarce, ale zastosowanych w nowych obszarach – mówi Izabela Banaś.

Konkurs był prowadzony w dwóch kategoriach – produkt wdrożony (u uczestnika konkursu lub u jego klienta) oraz wdrożony model gospodarki o obiegu zamkniętym. W pierwszej z nich złożono 35 wniosków, a nagroda główna trafiła do spółki Bioelektra Group za rozwiązanie wysoko efektywnej technologii odzysku surowców i materiałów do wtórnego użycia z odpadów komunalnych.

– Opracowana przez nas technologia polega na sterylizacji odpadów w autoklawach, a następnie automatycznej segregacji na linii sortowniczej – tłumaczy Damian Dytrych, dyrektor handlowy Bioelektra Group. – Odpady poddajemy wysokiej temperaturze, dochodzącej do 150°C, oraz wysokiemu ciśnieniu sięgającemu 5 barów. Proces trwa około 3 godz., a jednorazowo w takim autoklawie jest załadowanych ok. 3 t odpadów. Nad wszystkim czuwa sztuczna inteligencja, która dobiera parametry tak, żeby uzyskać takiej samej jakości frakcje o takich samych właściwościach, żeby cały proces był powtarzalny. Dzięki temu na koniec uzyskujemy odpady suche, ponieważ odparowuje z nich wilgoć. Odpady są też mniejszej objętości, bo pod wpływem ciśnienia ich objętość zmniejsza się do 60 proc. Później frakcja organiczna oddziela się od nieorganicznej, odpady nie wydzielają już też odorów, ponieważ eliminujemy z nich bakterie, wirusy czy pasożyty. Potem jest dość łatwy i bardzo efektywny proces sortowania suchych odpadów oddzielonych od organicznych i nieorganicznych i na koniec odzyskujemy biomasę, szkło, tworzywa sztuczne, metale i paliwa alternatywne.

Wyróżnienia w kategorii „Produkt wdrożony” przyznano 11 laureatom, wśród których są m.in. spółka Hydropolis (za eksperymentalną uprawę wertykalną wraz z systemem kontrolowanych warunków), Hochland Polska (opakowania wielokrotnego użytku), PGE Ekoserwis (mieszanka wypełniająca geoszyby stosowana w procesach rekultywacji terenów pogórniczych), Veolia Południe (wdrożenie i rozwój systemu GOZ w Miasteczku Śląskim oparte na cieple odpadowym z procesów hutniczych), spółka Rebread (cyrkularne pieczywo w modelu „open manufacturing”) oraz Przedsiębiorstwo Wielobranżowe ANMET Andrzej Adamcio wyróżnione za przęsło mostu wykonane z elementów łopat wirnika turbiny wiatrowej.

W drugiej z kategorii, „Wdrożony model gospodarki o obiegu zamkniętym”, zostały złożone 44 wnioski. Nagrodę główną otrzymała  firma BASF Polska za zamykanie obiegu tworzyw sztucznych w procesie recyklingu chemicznego – współpracę w całym łańcuchu wartości.

Dbamy o zamykanie obiegu tworzyw sztucznych, chociażby poprzez projekt ChemCycling, czyli proces recyklingu chemicznego, dzięki któremu możemy dać nowe życie tworzywom, zużytym oponom czy odpadom zmieszanym. Takie odpady są przetwarzane, dzięki czemu otrzymujemy surowiec, którego następnie możemy użyć do produkcji nowych tworzyw sztucznych, zamiast chociażby nafty w krakerze – mówi Rafał Zaremba, regionalny menedżer sprzedaży poliamidów i prekursorów w Europie Północno-Wschodniej w BASF Polska. – Rozwijamy recykling chemiczny jako komplementarny model recyklingu do mechanicznego. Dzięki temu jesteśmy w stanie zmniejszyć ilość odpadów, które mamy w środowisku, a także znacząco zredukować ślad węglowy powstałych produktów. Staramy się też angażować naszych dostawców, klientów, a także organy państwowe, aby szerzyć ideę gospodarki cyrkularnej.

W drugiej kategorii PARP ponownie wyróżnił 11 rozwiązań, a wśród nagrodzonych znalazły się m.in.: spółka STILO Marek Wąsowski (za projekt Figlisto – pierwszą w Polsce internetową wypożyczalnię zabawek dla dzieci działającą w modelu subskrypcyjnym), Drogerie DOT (za system dystrybucji środków czystości i kosmetyków w zamkniętym obiegu plastiku), Zero Waste Design (za przywracanie drugiego życia elementom wyposażenia wnętrz w branży przestrzeni biurowych), New Solutions Group (za metody pracy z tekstyliami z drugiego obiegu i przywracanie ich na rynek), Fakro (za wykorzystanie odpadów profili PVC w procesie recyklingu i ponowne ich zastosowanie jako profili PVC) oraz Lafarge Cement (za odzysk odpadów popłuczyn betonowych z betoniarni w celu ponownego użycia w Cementowni Małogoszcz).

Laureatom konkursu przyznano nagrody finansowe – nagrody główne w wysokości 50 tys. zł oraz wyróżnienia o wartości 20 tys. zł. Łączna pula nagród w konkursie wyniosła 540 tys. zł. Inicjatywa została zrealizowana w ramach projektu „Centrum analiz i pilotaży nowych instrumentów inno_LAB” finansowanego z Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój. Patronat nad konkursem objęło Ministerstwo Rozwoju i Technologii.

 

 


a

 

Na modernizację i rozwój sieci dystrybucyjnych energii potrzeba 130 mld zł do 2030 roku....

0

Zły stan polskich sieci elektroenergetycznych to największa bariera blokująca rozwój OZE i polską transformację energetyczną. Odpowiedzią na ten problem ma być podpisana pod koniec ubiegłego roku Karta Efektywnej Transformacji, czyli porozumienie URE i pięciu największych spółek dystrybucji, zgodnie z którym nakłady inwestycyjne na modernizację i rozwój sieci mają sięgnąć ok. 130 mld zł. KET tworzy też stabilne otoczenie regulacyjne w wieloletnim horyzoncie czasowym, co ma ułatwić prowadzenie inwestycji w transformację sieci. Obecnie w żaden sposób nie uwzględnia ona jednak mniejszych przedsiębiorstw dystrybucyjnych, ale to może się wkrótce zmienić.

– W tej chwili małe przedsiębiorstwa, małe OSDn [operatorzy systemu dystrybucyjnego, których sieć dystrybucyjna nie ma bezpośredniego połączenia z siecią przesyłową OSP – red.] nie są uwzględnione w Karcie Efektywnej Transformacji, natomiast podczas niedawnego spotkania z prezesem URE padły zapowiedzi, że taka grupa ma zostać powołana i też mamy współuczestniczyć przy tym procesie. Czyli poniekąd być może też będziemy dysponować środkami na ten cel – mówi agencji Newseria Biznes Marek Dobies, członek zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Dystrybutorów Niezależnych Energii Elektrycznej.

Karta Efektywnej Transformacji Sieci Dystrybucyjnych Polskiej Energetyki to porozumienie zawarte pod koniec 2022 roku między prezesem URE i pięcioma największymi spółkami dystrybucji (Enea Operator, PGE Dystrybucja, Energa Operator, Tauron Dystrybucja i Stoen Operator). Zakłada ona m.in. kompleksową cyfryzację sieci elektroenergetycznej i jej dostosowanie do dynamicznie rosnącej liczby odnawialnych źródeł energii. Efektem realizacji założeń KET w horyzoncie do 2030 roku ma być m.in. zwiększenie mocy zainstalowanej OZE do 50 GW (czyli o około 230 proc.), osiągnięcie 50-proc. udziału odnawialnych źródeł w miksie energetycznym oraz przyłączenie ok. 2 mln nowych odbiorców.

– Jeśli mówimy o Karcie Efektywnej Transformacji Energetycznej, to duże podmioty, duże OSD są dopiero na początku procesu modernizacji sieci dystrybucyjnych. W obecnej taryfie zostało to uwzględnione i około 130 mld zł, które ma być wydane na ten cel, to będą pieniądze inwestowane zarówno po stronie dużego operatora przesyłowego, czyli PSE Operator, jak i największych przedsiębiorstw dystrybucyjnych, czyli wielkiej piątki – mówi Marek Dobies.

KET tworzy stabilne otoczenie regulacyjne dla przedsiębiorstw energetycznych w wieloletnim horyzoncie czasowym w zakresie, w jakim dotyczy to prowadzenia inwestycji w modernizację i rozwój sieci. Tym samym przyczyni się do uproszczenia procesu podejmowania decyzji inwestycyjnych, powinna też ułatwić OSD pozyskiwanie części środków – szacowanych łącznie na 130 mld zł – na inwestycje ze źródeł innych niż taryfa.

– W krótkiej perspektywie, ograniczającej się np. do roku, ja bym widział jako rozwiązanie, po pierwsze, uruchomienie funduszy dla małych przedsiębiorstw, ponieważ w tej chwili małe OSDn-y są niestety pominięte i ciężko jest uzyskać fundusze dofinansowujące. To jest pierwsza kwestia, a dwa to jest zwrot w taryfie. Plany inwestycyjne są wieloletnie, aktualizowane w określonym czasie, więc inwestor prywatny, który musi zainwestować pieniądze, musi też mieć z tego zwrot – mówi członek zarządu Stowarzyszenia Niezależnych Operatorów Dystrybucyjnych.

Jak wskazuje, zaletą mniejszych przedsiębiorstw dystrybucyjnych jest to, że są to podmioty prywatne, co powoduje, że są też bardziej elastyczne i potrafią realizować inwestycje zwinniej niż duże podmioty państwowe.

– Prywatny właściciel ma inne spojrzenie, on chce zainwestować, ale chce też uzyskać pożytki z tej inwestycji, często również poprzez własne finansowanie, a nie tylko finansowanie w taryfie – mówi Marek Dobies. – Wyzwaniem są w tej chwili przepisy, tzn. małe OSDn-y powinny być trochę bardziej umocowane w ustawie i rozporządzeniach, żeby poszerzyć ich możliwości, i taryfa, czyli żeby uwzględnić zwrot zaangażowanego kapitału, ale i zwrot zaangażowanego kapitału z innych procesów inwestycyjnych, jak na przykład uwolnienie mocy na wprowadzanie energii. To też powinno być u małych OSDn-ów. Myślę, że to będzie następnym etapem pracy nad Kartą Efektywnej Transformacji.

Ekspert Stowarzyszenia Niezależnych Operatorów Dystrybucyjnych ocenia jednak, że teraz – ze względu na zmiany polityczne – procesy legislacyjne tego typu mogą się wydłużyć, a te utrudnienia mogą się przeciągnąć jeszcze do 2025 roku.

– Dla przykładu wspomnę, że sam przepis, który wprowadzał w Polsce zamknięte systemy dystrybucyjne, został zainicjowany przez nasze stowarzyszenie w 2016 roku, a właściwe przepisy w ustawie Prawo energetyczne znalazły się dopiero 7 lipca 2021 roku, czyli po pięciu latach [w 2022 roku do URE wpłynęło osiem zatwierdzonych wniosków o stwierdzenie zamkniętego systemu dystrybucyjnego – red.] – mówi ekspert.

Według danych URE w 2022 roku nakłady inwestycyjne pięciu największych spółek dystrybucji oraz operatora sieci przesyłowej, czyli spółki Polskie Sieci Elektroenergetyczne, wyniosły blisko 9,4 mld zł wobec 7,2 mld zł rok wcześniej. To wciąż o wiele za mało, ponieważ polska sieć elektroenergetyczna – wyeksploatowana i nieprzystosowana do źródeł OZE – wymaga kompleksowej modernizacji: ok. 40 proc. sieci napowietrznych i 33 proc. stacji elektroenergetycznych ma powyżej 40 lat. Co więcej, większość linii w Polsce to linie nadziemne, które są bardzo podatne na uszkodzenia w wyniku warunków pogodowych. Według danych przytoczonych w ubiegłorocznym raporcie ClientEarth w 2019 roku Polskie Towarzystwo Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej (PTPiREE) oszacowało sam koszt modernizacji linii średniego napięcia z napowietrznych na podziemne na ok. 48 mld zł.

Zły stan polskich sieci już w tej chwili powoduje problemy w zakresie możliwości przyłączania nowych jednostek wytwórczych. Z raportu ClientEarth wynika, że w latach 2015–2021 polscy operatorzy sieci elektroenergetycznej wydali ponad 6 tys. odmów przyłączenia do sieci, niemal wyłącznie instalacji OZE. Ich łączna moc wyniosła ok. 30 GW, czyli mniej więcej tyle, co moc zainstalowana wszystkich krajowych bloków węglowych. Natomiast w ubiegłym roku padł rekord: URE otrzymał ponad 7 tys. powiadomień o odmowach przyłączenia na łączną moc 51,05 GW. To skokowy wzrost względem 2021 roku, kiedy to było 3,75 tys. odmów na łącznie 14,45 GW. To oznacza, że tylko w ostatnich dwóch latach odmówiono przyłączenia do sieci instalacji o łącznej mocy 65,5 GW.

Analiza ClientEarth pokazuje, że najwięcej odmów ma miejsce na północy kraju (na obszarze działalności Energi i Enei) i często mają one związek z planowanymi morskimi farmami wiatrowymi. Konieczna jest pilna modernizacja tych sieci, aby z przyłączeń mogły również korzystać instalacje słoneczne i wiatrowe zlokalizowane na lądzie. Eksperci podkreślają, że w tej chwili niewydolność sieci już jest ogromną blokadą inwestycji w OZE i coraz większym problemem dla mniejszych, prywatnych inwestorów, którzy dotychczas napędzali w Polsce zieloną transformację.

Hałdy kopalniane to ogromne magazyny z surowcami. Ich zagospodarowaniem są zainteresowani m.in. producenci cementu

0

Polski przemysł cementowy zużywa rocznie kilka milionów ton popiołów z tzw. UPS-ów, czyli produktów ubocznych spalania węgla. Jednak wykorzystanie tego surowca w polskiej energetyce będzie – zgodnie z założeniami zielonej transformacji – nieuchronnie spadać. To z kolei będzie skutkować spadkiem dostępności popiołów lotnych. Dlatego duzi producenci cementu w Polsce chcą zagospodarować popioły, które wcześniej przez dziesięciolecia były składowane na hałdach. Szacuje się, że zalega na nich nawet kilkaset ton popiołów, które – po oczyszczeniu i waloryzacji – mogłyby zostać wykorzystane właśnie do produkcji cementu. To stworzyłoby również szansę na wykorzystanie terenów, które teraz zajmują hałdy. Cały proces wstrzymują na razie niewystarczające regulacje, a nie brak technologicznych możliwości.

– Śląsk czy obszar bełchatowski to jest określona produkcja gospodarcza, generująca substancje takie jak popioły czy gips, które tradycyjnie były traktowane jako odpad. Natomiast w chwili, kiedy ta substancja ma klienta, można wykorzystać ją np. w budownictwie drogowym. Jednak w tym celu ona powinna być od początku przygotowywana do ścieżki produktowej w zakresie norm technicznych i wpływu na środowisko – mówi agencji Newseria Biznes dr inż. Tomasz Szczygielski, kierownik Centrum Inżynierii Minerałów Antropogenicznych Politechniki Warszawskiej.

Polska elektroenergetyka wciąż w dużym stopniu opiera się na węglu, a w krajowych elektrowniach i elektrociepłowniach powstaje rocznie od kilkunastu do nawet 20 mln t popiołów, żużli, gipsu z instalacji odsiarczania spalin i innych substancji, będących produktem ubocznym spalania węgla kamiennego i brunatnego. Zamiast skończyć jako odpad, mogą być z powodzeniem przetworzone na pełnowartościowe produkty dla wielu innych gałęzi gospodarki, takie jak np. cement i spoiwa hydrauliczne, wypełniacze mineralne, kruszywa, nawozy i sztuczna gleba. UPS-y są wykorzystywane m.in. przy rekultywacji gruntów, do stabilizacji gruntów i podbudowy dróg, ale istnieje wiele innych sposobów ich zagospodarowania, jak np. wypełnianie wyrobisk górniczych, nawożenie gruntów rolnych czy odśnieżanie dróg. 

Popioły mają bardzo szerokie zastosowanie przede wszystkim w sektorze szeroko rozumianego budownictwa. Znajdują się w cemencie i w betonie, stanowią też dodatek uzupełniający w innych materiałach. Dużym odbiorcą popiołów jest również górnictwo, które wykorzystuje je m.in. do wypełnienia pustek podziemnych, jak i prac rekultywacyjnych – mówi dr inż. Tomasz Szczygielski. – W ten sposób zamiast zasobów naturalnych wykorzystujemy zasoby antropogeniczne, które powstają wskutek działalności człowieka.

Co ciekawe, Polska jest europejskim liderem pod względem produkcji i wykorzystania UPS-ów. Szacuje się, że każdego roku w krajach UE powstaje ok. 100 mln t takich ubocznych produktów spalania węgla, z czego ok. 1/5 przypada właśnie na Polskę. Przede wszystkim UPS-y wykorzystywane są przy produkcji cementu. Krajowy przemysł cementowy zużywa rocznie kilka milionów ton popiołów ze spalania węgla. Dlatego – wraz ze stopniowym obniżaniem udziału węgla w polskiej energetyce – będzie też zainteresowany szukaniem alternatywnych źródeł popiołu. Duzi producenci cementu myślą o zagospodarowaniu popiołów, które wcześniej przez dziesięciolecia były składowane na hałdach. Szacuje się, że zalega na nich nawet kilkaset ton tego surowca wtórnego, który – po oczyszczeniu i waloryzacji – mógłby zostać wykorzystany właśnie do produkcji cementu.

– Przez wiele lat, kiedy tych popiołów powstawało bardzo dużo, one nie miały jednak zastosowania, nie znajdowały bieżącego odbiorcy i były składowane w różnych miejscach. Teraz, kiedy coraz częściej mówimy o ograniczaniu produkcji energii z paliw kopalnych, ten popiół zaczyna być produktem deficytowym. Stąd coraz większe zainteresowanie dawnymi miejscami deponowania tych zasobów. Coraz częściej myślimy o takich złożach antropogenicznych jako cennych dla gospodarki przyszłości – wyjaśnia dr hab. inż. Radosław Pomykała, profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, ekspert Wydziału Inżynierii Lądowej i Gospodarki Zasobami na tej uczelni.

Hałdy, jeszcze do niedawna traktowane tylko jako składowiska odpadów i bomby ekologiczne z opóźnionym zapłonem, w tej chwili zaczynają być traktowane jako magazyny z pełnowartościowymi surowcami. Szacuje się, że w Polsce jest ich nawet ponad setka, a wiele z nich zajmuje teren obejmujący kilka tysięcy hektarów.

– Jeżeli rząd wprowadzi w tym celu odpowiednie przepisy, wtedy w regionach węglowych powstanie ogromna podaż produktów mineralnych, które mogą być wykorzystywane w infrastrukturze, do rekultywacji i uzdatniania terenów zdegradowanych. To może być ogromną szansą na rozwój tych regionów. W tym celu ważna jest jednak symbioza energetyki z infrastrukturą, współpraca i przekonanie rządu, że takie regulacje będą korzystne dla wszystkich – ocenia kierownik Centrum Inżynierii Minerałów Antropogenicznych Politechniki Warszawskiej. – Ważne, żeby zidentyfikować rynki, gdzie mogą znaleźć zastosowanie produkty wytworzone na bazie tych substancji, i przyjrzeć się temu, na ile obecne regulacje, dotyczące m.in. projektowania dróg czy nasypów komunikacyjnych, dają pierwszeństwo produktom opartym na zasobach antropogenicznych. Tutaj jest rola wytwórcy, odbiorcy, jak i rola rządu w zakresie regulacji tego procesu.

– Odzysk surowców z hałd odpadów górnictwa węglowego prowadzimy na dużą skalę już od lat. Coraz częściej podkreśla się też, że to nie są odpady, ale produkty wtórne, które da się wykorzystać i w przypadku popiołów takie technologie są. W tej chwili to rynek decyduje o tym, czy, kiedy, w jaki sposób i za ile będziemy mogli je wykorzystywać. To jest kwestia ekonomiczna, nie technologiczna – dodaje prof. Radosław Pomykała.

Jak wskazują eksperci, rekultywacja terenów zdegradowanych działalnością wydobywczą i wykorzystanie materiału, który jest nagromadzony na hałdach, stwarza też możliwość uwolnienia tysięcy hektarów gruntów, które mogą być wykorzystane w celach inwestycyjnych, np. pod projekty OZE.

 W Polsce mamy już też wiele doświadczeń z rekultywacji terenów zdegradowanych. Przy użyciu popiołów rozpoczęliśmy takie projekty już na początku lat 90., m.in. w Szczecinie czy pod Poznaniem. Wiele terenów zostało zrekultywowanych i przywróconych przyrodzie i nie mamy w tym zakresie problemów technicznych. Wiemy, jak to robić, ale trzeba doprowadzić do tego, aby te rekultywacje były postrzegane jako konieczne. Administracja powinna wspierać te procesy i mamy w kraju wystarczająco kompetencji, żeby sobie z tym poradzić – podkreśla ekspert PW.

Tereny, na których są zdeponowane te surowce, w bieżących planach często określamy jako tereny zdegradowane. A jeżeli dobrze przeprowadzimy odzysk tych surowców, będzie można wykorzystać je pod różną działalność gospodarczą, co jest ważne dla lokalnych społeczności – mówi prof. Radosław Pomykała. – Inny kierunek to rekultywacja leśna albo stworzenie obszarów cennych dla mieszkańców pod względem wypoczynkowym, rekreacyjnym.

Motywacją do tego typu inwestycji są doświadczenia europejskie.

– We Francji usunięto już w zasadzie prawie wszystkie hałdy, na których zalegały popioły, ponieważ one zostały uznane za substancję cenną dla budownictwa drogowego i stopniowo były po prostu pobierane z tych hałd. Na koniec hałda została usunięta, a teren uporządkowany i służy kolejnemu projektowi. Tak więc jest to możliwe, ale te procesy powinny wynikać z uwarunkowań wolnego rynku. To znaczy, jeśli właściciel hałdy wie, co z nią zrobić, to dobrze, a jeśli nie – powinien ją po prostu wystawiać na sprzedaż. Wtedy przyjdą firmy czy osoby kompetentne, z kapitałem, które kupią hałdę, otrzymają dopłatę do jej likwidacji i będą wiedziały, jak z nią pracować. Nie mamy obecnie w tym zakresie barier technicznych czy środowiskowych, natomiast mamy pewne bariery dotyczące uwalniania tych hałd na wolny rynek – podsumowuje dr inż. Tomasz Szczygielski.

Startuje Ciepłownia Przyszłości w Lidzbarku Warmińskim. Takie technologie może wykorzystywać cały sektor w Polsce

0

Na początku listopada w Lidzbarku Warmińskim zostanie uruchomiona Ciepłownia Przyszłości – demonstrator technologii, który ma w praktyce pokazać, jak może wyglądać w przyszłości nowoczesne i zdekarbonizowane ciepłownictwo. Realizacja projektu Euros Energy oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju zajęła półtora roku i kosztowała 38 mln zł. Zastosowano w nim cały szereg technologii, które mają duży potencjał wykorzystania w tym sektorze, w tym m.in. pompy ciepła, trójstopniowy system magazynowania ciepła złożony m.in. z sezonowych magazynów ciepła typu PTES i BTES, hybrydowe kolektory słoneczne i innowacyjny system zarządzania. – Rynek jest bardzo zainteresowany takimi rozwiązaniami – mówi dr Kamil Kwiatkowski z Euros Energy. Tym bardziej że przed polskim ciepłownictwem stoi wyzwanie w postaci konieczności wypełnienia unijnych wymogów klimatycznych.

 Ciepłownia Przyszłości to jest innowacyjny, pilotażowy projekt demonstracji technologii dla ciepłownictwa. Technologii niemal zeroemisyjnej, bo udział energii ze źródeł odnawialnych przekracza w nim 90 proc. – mówi agencji Newseria Biznes dr Kamil Kwiatkowski, dyrektor ds. projektów badawczo-rozwojowych w Euros Energy.

W Polsce produkcja ciepła wciąż jest mocno uzależniona od węgla. W nadchodzących latach polskie ciepłownictwo czeka więc nieuchronny zwrot ku rozwiązaniom nisko- i zeroemisyjnym. Bez inwestycji w tym kierunku będzie bowiem ponosić coraz wyższe koszty paliw kopalnych i zanieczyszczenia środowiska, jak i konsekwencje związane z niewypełnieniem unijnych wymogów klimatycznych. To, jak w przyszłości może wyglądać ten sektor, pokazuje właśnie Demonstrator Technologii Ciepłowni Przyszłości Euros Energy HC Plant, który powstaje w Lidzbarku Warmińskim. To autorski projekt spółki, realizowany z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju oraz Veolią. Ma w praktyce pokazać możliwości modernizacji systemów ciepłowniczych przy wykorzystaniu rozwiązań OZE.

Nasza Ciepłownia Przyszłości, budowana w Lidzbarku Warmińskim, jest już bardzo zaawansowana. Będziemy gotowi do uruchomienia tej instalacji na początku listopada, czyli już za chwilę – zapowiada ekspert.

Inwestycja warta 38 mln zł jest realizowana z funduszy europejskich. Budowa demonstratora rozpoczęła się w połowie 2022 roku. Po uruchomieniu zapewni ciepło dla ok. 3,5 tys. mieszkańców Lidzbarka Warmińskiego i będzie ogrzewać budynki o łącznej powierzchni ponad 28 tys. mkw.

To jest pełnoskalowy demonstrator, który integruje szereg technologii przyszłości, możliwych do zastosowania w ciepłownictwie, w tym m.in. pompy ciepła i sezonowe magazyny ciepła, jakich w Polsce jeszcze nie było, w szczególności tzw. PTES (Pit Thermal Energy Storage), czyli duży, izolowany basen wodny – wyjaśnia dr Kamil Kwiatkowski.

Sercem projektu jest zaawansowany układ pomp ciepła zintegrowanych z trójstopniowym systemem magazynowania ciepła: powietrznymi wymiennikami ciepła, z niskotemperaturowym magazynem gruntowym typu BTES oraz z wysokotemperaturowym magazynem wodnym typu PTES, składający się ze szczelnego, zaizolowanego basenu ziemnego o pojemności 15 tys. m3, wypełnionego w całości wodą. System jest zasilany energią elektryczną produkowaną bezpośrednio na miejscu, z hybrydowych kolektorów słonecznych PVT oraz z pobliskiej instalacji fotowoltaicznej.

– Latem możemy zasilać pompy ciepła energią elektryczną z fotowoltaiki i ładować energię do magazynów – podziemnego, gruntowego, czyli do pionowych odwiertów pokrywających całą działkę, oraz do magazynu wodnego, czyli wspomnianego magazynu PTES – mówi ekspert Euros Energy. – Unikalne jest to, że całość energii wyprodukowanej w tej farmie fotowoltaicznej jest autokonsumowana w Ciepłowni Przyszłości. To jest zupełnie nowe, stabilne i bezpieczne dla sieci elektroenergetycznych zastosowanie farm fotowoltaicznych. Oprócz tego mamy jeszcze specjalną technologię, czyli hybrydowe kolektory słoneczne. To jest instalacja kolektorów połączonych z panelami fotowoltaicznymi, które jednocześnie produkują energię elektryczną i ciepło. Jest to niezbędne, ponieważ mamy bardzo ograniczoną powierzchnię.

W zimowe noce system jest wspierany energią elektryczną dostarczaną z krajowej sieci elektroenergetycznej, w tym energią zakupioną z gwarancją pochodzenia z odnawialnych źródeł energii w ramach kontraktów typu Power Purchase Agreement (PPA). Całością sterują natomiast zaawansowane algorytmy zarządzania energią, które dbają o jej efektywne zagospodarowanie.

To jest w pewnym stopniu rozwiązanie wyjątkowe w skali europejskiej, ponieważ mamy tutaj warstwowe ułożenie magazynowania – mamy warstwę podziemną, na to warstwę magazynu wodnego i oczywiście na ziemi mamy też hybrydowe kolektory typu PVT (Photovoltaic Thermal). W efekcie tym, co jest unikalne, to ogromna jak na OZE gęstość energii. Dzięki temu taki projekt mógł się zmieścić na 1 ha i mógł być wybudowany raptem w półtora roku, co jak na projekty ciepłownicze jest niesamowicie krótkim czasem – mówi dr Kamil Kwiatkowski.

Według raportu ośrodka analitycznego Polityka Insight („Ciepło do zmiany. Jak zmodernizować sektor ciepłownictwa systemowego w Polsce”) Polska ma drugi, po Niemczech, największy rynek ciepła systemowego w Europie. Do sieci ciepłowniczej jest przyłączonych ponad 40 proc. spośród 13,5 mln gospodarstw domowych i jest to jeden z najwyższych wskaźników w UE. Jednocześnie w polskich systemach ciepłowniczych zainstalowano łącznie 53,5 GW mocy i żaden inny unijny kraj nie dysponuje taką flotą wytwórczą. Polskie ciepłownictwo to potężny sektor, który ma istotny wpływ nie tylko na środowisko i klimat, ale również na bilans paliwowy kraju oraz bezpieczeństwo energetyczne. Skala potrzeb inwestycyjnych związanych z modernizacją i dekarbonizacją polskiego ciepłownictwa jest ogromna – Forum Energii szacuje ją nawet na 52,7 mld zł średniorocznie do 2050 roku (raport „Czyste ciepło jako motor polskiej gospodarki”). Z kolei Polityka Insight oszacowała, że potrzeby inwestycyjne ciepłownictwa systemowego wynoszą co najmniej 70 mld zł w perspektywie 2030 roku.

Potencjał rozwiązań zastosowanych w Ciepłowni Przyszłości jest ogromny. Sama ciepłownia jest projektem demonstracyjnym, który ma pokazać, że te wszystkie puzzle transformacji energetycznej działają i są możliwe do wdrożenia – mówi ekspert Euros Energy. – Rynek jest bardzo zainteresowany takimi rozwiązaniami, m.in. magazynowaniem energii i pompami ciepła. Oczywiście to zainteresowanie zależy przede wszystkim od cen gazu ziemnego – kiedy ta cena była niewysoka, to zainteresowanie było znacznie mniejsze. Jednak po wybuchu wojny w Ukrainie, kiedy ceny gazu wzrosły, mamy w tej chwili zwiększone zainteresowanie naszym projektem.

Fusy z kawy zamiast piasku. Taki komponent może wzmocnić beton z korzyścią dla środowiska

0

Inżynierowie z Royal Melbourne Institute of Technology w Australii opracowali metodę produkcji betonu przy użyciu fusów z kawy. Przekonują, że recykling odpadów organicznych może zmniejszyć zależność branży budowlanej od wydobywania zasobów naturalnych. Fusy z kawy pozwalają wyprodukować o 30 proc. mocniejszy beton i częściowo zastąpić nimi piasek.

Autorzy badania oszacowali, że co roku powstaje ok. 10 mld kg odpadów kawowych, z czego 75 mln kg w samej tylko Australii. Dzięki ponownemu wykorzystaniu fusów branża budowlana może się przyczynić do zmniejszenia emisji metanu, które gorzej wpływają na atmosferę niż dwutlenek węgla.

­– Pracujemy nad recyklingiem różnych form odpadów organicznych. Ogromna ilość takich odpadów trafia na wysypiska. W Australii są one odpowiedzialne za około 3 proc. emisji gazów cieplarnianych. Rozmawiając przy kawie, poszukiwaliśmy różnych rozwiązań na przekształcenie odpadów w cenny zasób i właśnie wtedy pomyśleliśmy o fusach powstających przy przyrządzeniu tego napoju. Od tego zaczęło się nasze badanie – mówi agencji Newseria Innowacje współautor rozwiązania, dr Rajeev Roychand z Uniwersytetu RMIT w Australii.

Naukowcy przetworzyli fusy w biowęgiel – czarny, porowaty materiał bogaty w węgiel, który pozwala wzmocnić beton o 30 proc. i w 15 proc. objętości zastąpić piasek. Wykorzystali do tego proces pirolizy, próbując różnych poziomów temperatury. Okazało się, że najlepsze efekty dało podgrzanie fusów z kawy do 350 stopni Celsjusza bez użycia tlenu.

– Znacząco podnosimy w ten sposób wytrzymałość betonu i sprawiamy, że jego produkcja staje się bardziej przyjazna dla środowiska. Modyfikowane, przetworzone termicznie fusy z kawy mogą częściowo zastąpić piasek, który trzeba ciągle wydobywać, by spełnić wymogi branży budowlanej. Uzyskujemy przy tym o 30 proc. lepszą wytrzymałość betonu. Ten istotny wzrost wytrzymałości można wykorzystać do obniżenia zawartości cementu nawet o 10 proc. – wyjaśnia dr Rajeev Roychand.

Odkrycie może też pomóc w ochronie zasobów naturalnych, konkretnie piasku. Według obliczeń badaczy z Uniwersytetu w Lejdzie spośród wszystkich materiałów stałych eksploatowanych przez człowieka najszybciej rośnie wydobycie piasku i żwiru, a najwięcej tego pierwszego surowca zużywa się właśnie do produkcji betonu. W ciągu najbliższych 40 lat popyt na piasek może wzrosnąć o ok. 45 proc. W 2060 roku branża budowlana będzie potrzebowała 4,6 mld t rocznie (dla porównania w 2020 roku było to 3,2 mld t), zwłaszcza w Azji i Afryce.

Zrównoważone wydobycie piasku stanowi duże wyzwanie dla branży budowlanej. Surowiec używany do produkcji betonu wydobywa się z koryt rzek i jezior. Ten morski i pustynny się do tego nie nadaje. Nielegalne wydobycie piasku jest ogromnym problemem na całym świecie, przyczyniając się do nadmiernej eksploatacji i degradacji środowiska. Jest on wprawdzie surowcem odnawialnym, ale procesy erozji, w wyniku których powstaje, trwają długo. Przyroda nie jest w stanie odtworzyć jego zasobów tak szybko, żeby sprostać jego eksploatacji przez przemysł. Dlatego na znaczeniu zyskują rozwiązania, które mają pomóc w ograniczeniu zużycia tego surowca w branży budowlanej.

Australijscy badacze są zdania, że ich rozwiązanie ma dużą szansę na komercjalizację. Informują, że nawiązali już współpracę z kilkoma firmami budowlanymi. Rozwiązaniem są zainteresowani również lokalni włodarze.

– Pierwszy samorząd chce wykorzystać nasze rozwiązanie przy budowie chodnika. Trwają obecnie liczne konsultacje z firmami budowlanymi. Poza tym spotkaliśmy się z przedstawicielami kilku firm budowlanych, którzy są bardzo entuzjastycznie nastawieni i chcą zastosować nasz beton w przyszłych inwestycjach. Spotkaliśmy się też z architektem, który projektuje luksusowy hotel i chce skorzystać z naszego produktu, by zapewnić wysokie parametry w zakresie zrównoważonego rozwoju i obniżyć emisje. Trwają więc liczne konsultacje, również z podmiotami zagranicznymi. Wiele przedsiębiorstw z zagranicy interesuje się naszym rozwiązaniem, wiele projektów jest już w fazie finalizacji i zostanie ukończonych przed końcem roku lub na początku następnego ­– zapowiada badacz z Uniwersytetu RMIT.

Inżynierowie z Australii zapowiadają, że będą pracować nad możliwością użycia innych niż kawa surowców organicznych do poprawy właściwości betonu. Niedawno nad wykorzystaniem recyklingu w budownictwie pochylili się też naukowcy z Uniwersytetu Kitakyushu w Japonii. Odkryli, że do produkcji betonu można wykorzystać odpady z jednorazowych pieluch. Można nimi zastąpić od 9 do 40 proc. piasku, w zależności od tego, w jakim elemencie się znajdą, bez zmniejszenia wytrzymałości betonu. Naukowcy zbudowali eksperymentalny dom o powierzchni 36 mkw., według indonezyjskich standardów budowlanych, bo to z myślą o problemach w mieszkalnictwie na tym rynku realizowali ten projekt. W sumie zużyto 1,7 m3 odpadów pieluszkowych. 

W Polsce brakuje już kilkunastu tysięcy specjalistów od cyberbezpieczeństwa. Zapotrzebowanie na ich kompetencje będzie...

0

Kompetencje związane z cyberbezpieczeństwem to obecnie najbardziej poszukiwane umiejętności technologiczne, zwłaszcza w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, a luka kompetencyjna w tym obszarze dodatkowo się nasiliła po agresji Rosji na Ukrainę – wynika z raportu opublikowanego przez Polską Izbę Informatyki i Telekomunikacji. Wynika z niego, że w Polsce już w tej chwili brakuje ponad 10 tys. specjalistów z zakresu cyberbezpieczeństwa. A w najbliższym czasie zapotrzebowanie na nich będzie gwałtownie rosnąć m.in. w związku z wdrożeniem dyrektywy NIS2. Znacząco rośnie też popyt na kompetencje związane ze sztuczną inteligencją, 5G, internetem rzeczy czy analityką danych. Brak specjalistów w tych dziedzinach ogranicza zdolność firm do rozwoju i wdrażania innowacji, dlatego eksperci wskazują na pilną potrzebę niwelowania luk kompetencyjnych.

 Mówiąc o kadrach z branży teleinformatyki i telekomunikacji, możemy się pochwalić poziomem kształcenia, który jest w Polsce realizowany. Swoje centra badawcze i rozwojowe w Polsce założyły największe światowe korporacje, jak chociażby Samsung, Ericsson czy Nokia, a oprogramowanie i najnowsze technologie związane z 5G powstają właśnie w Polsce, oczywiście w ramach międzynarodowej współpracy. Polska kadra R&D współpracuje m.in. ze Stanami Zjednoczonymi i Azją, jednak kiedy porównujemy naszych inżynierów z inżynierami w innych regionach geograficznych, to widzimy, że ich kompetencje, jeśli nie są wyższe, to przynajmniej są równe, na najwyższym światowym poziomie. Tym, co nas wyróżnia i dlaczego jesteśmy konkurencyjni w porównaniu na przykład ze Stanami, jest ciągle koszt pracownika. Natomiast tu nie chodzi o to, żeby było drożej albo taniej, tu chodzi o efektywność – mówi agencji Newseria Biznes dr inż. Andrzej Dulka, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji.

Według opublikowanego przez Komisję Europejską indeksu gospodarki cyfrowej i społeczeństwa cyfrowego (DESI Index 2022) w zakresie integracji technologii cyfrowych Polska wciąż zajmuje dopiero 24. miejsce wśród państw UE. Dlatego najważniejszym wyzwaniem na kolejne lata będzie nowoczesny rozwój cyfrowej gospodarki oparty na innowacyjnych technologiach z zakresu sztucznej inteligencji, cyberbezpieczeństwa, internetu rzeczy, chmury obliczeniowej czy ekosystemu 5G, które mogą stanowić nowy motor wzrostu gospodarczego. Wymaga to jednak dostępności wykształconych kadr. Tymczasem w Polsce – mimo wysokich kompetencji – wciąż jest ich za mało.

Jak pokazuje raport opublikowany przez Polską Izbę Informatyki i Telekomunikacji (PIIT), zatrudnianie doświadczonych specjalistów technologicznych i utrzymanie aktualnych pul kompetencji w organizacjach stanowiło w 2022 roku poważne wyzwanie zarówno dla dostawców, jak i odbiorców technologii. Z powodu braku odpowiednich kompetencji technologicznych projekty cyfrowej transformacji w europejskich organizacjach były opóźnione średnio o ponad osiem miesięcy. Według badań IDC aż 53 proc. organizacji w Europie i 33 proc. w Polsce miało w ubiegłym roku problem z obsadzeniem wolnych stanowisk technologicznych. Najbardziej poszukiwane obecnie kompetencje technologiczne, zwłaszcza w regionie Europy Środkowo-Wschodniej (CEE), są związane z obszarem cyberbezpieczeństwa.

Niedobór kompetencji w zakresie cyberbezpieczeństwa grozi problemami w eksploatacji systemów informatycznych. Jeżeli nie zapewnimy odpowiedniego poziomu cyberbezpieczeństwa tych systemów, to ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej czy świadczenia usług publicznych będzie zdecydowanie nieakceptowalne. Firmy mogą stracić wszystkie swoje dane, od których zależy ich przyszłość biznesowa – mówi Wiesław Paluszyński, prezes Polskiego Towarzystwa Informatycznego, przewodniczący Sektorowej Rady ds. Kompetencji Telekomunikacja i Cyberbezpieczeństwo. 

Jak wynika z raportu PIIT, w Polsce niedobór wszystkich ekspertów IT sięga 50 tys., a wśród nich nawet 20 proc. mogą stanowić osoby zajmujące się cyberbezpieczeństwem.

Cyberbezpieczeństwo wymaga horyzontalnych umiejętności. Do tego, żeby móc funkcjonować w tym obszarze, trzeba mieć umiejętności poznawcze, miękkie, jak i kompetencje techniczne, żeby umieć rozpoznać zagrożenia od strony technologicznej – mówi Wiesław Paluszyński. – W tej chwili na części polskich uczelni na studiach podyplomowych kształci się specjalistów w zakresie cyberbezpieczeństwa, ale to jest kropla w morzu potrzeb. W tym roku, kiedy do polskiego prawa wejdzie dyrektywa NIS2, to zapotrzebowanie na specjalistów w zakresie cyberbezpieczeństwa wzrośnie w postępie geometrycznym. Tu mamy kompetencyjnie ogromne wyzwanie.

Dyrektywa w sprawie środków na rzecz wysokiego wspólnego poziomu cyberbezpieczeństwa w całej Unii Europejskiej, czyli NIS2, to jedna z najważniejszych regulacji, która zacznie wkrótce obowiązywać na poziomie europejskim i krajowym. Szacuje się, że w związku z jej implementacją w Polsce kilka tysięcy firm zostanie objętych nowymi obowiązkami. Poza tym powstają też nowe regulacje w zakresie odporności cyfrowej kierowane do konkretnych sektorów. Przykładem jest rozporządzenie w sprawie operacyjnej odporności cyfrowej sektora finansowego (DORA), które ma wyznaczyć europejski standard dla sektora finansowego w zakresie cyfrowej odporności.

Te nowe regulacje oznaczają, że – oprócz oprogramowania i sprzętu – polskie organizacje będą w najbliższym czasie potrzebować kompleksowych usług bezpieczeństwa, które zagwarantują ciągłość ich działalności i zgodność z przepisami UE. Firma doradcza IDC prognozuje, że średnioroczne tempo wzrostu (CAGR) polskiego rynku usług cyberbezpieczeństwa będzie w latach 2023–2027 na poziomie 12,5 proc.

Zwiększenie liczby specjalistów w obszarze cyberbezpieczeństwa jest trudnym zagadnieniem, ponieważ ta dziedzina bardzo szybko się rozwija, następują szybkie zmiany technologiczne, za którymi trudno na bieżąco nadążyć. Dlatego działamy na rzecz tego, aby szkoły i uczelnie nawiązywały współpracę z biznesem, żeby jak najlepiej przygotować absolwentów – zarówno szkół branżowych, jak i uczelni – do wejścia na ten rynek pracy – mówi Beata Ostrowska, wiceprzewodnicząca Sektorowej Rady ds. Kompetencji Telekomunikacja i Cyberbezpieczeństwo.

Eksperci wskazują także na luki kompetencyjne w sferze sztucznej inteligencji. To technologia, która wpływa na biznes z niemal każdej branży i w której wielu menedżerów upatruje szansy m.in. na automatyzację procesów, możliwości wdrożenia nowych modeli biznesowych i zbudowanie przewagi konkurencyjnej. Wciąż jednak niewielu pracowników ma niezbędne umiejętności do wdrażania i pracy z takimi systemami. Pomimo wielu inicjatyw mających na celu poprawę kształcenia wciąż odczuwalny jest brak specjalistów, który ogranicza zdolność firm do inwestowania w tę technologię.

 Tutaj potrzebne są kompetencje w zakresie zapewnienia jakości danych, które później nauczą tę sztuczną inteligencję zachowań, które są dla nas pożądane. A jeżeli zrobimy to źle, te zachowania będą niepożądane i wtedy będziemy mieć problem. I to pokazuje, że luka kompetencyjna w obszarze sztucznej inteligencji jest dość istotna – mówi Wiesław Paluszyński. 

Z przeprowadzonego na początku roku badania „Wpływ trendów rozwojowych nowych technologii na potrzeby kompetencyjne sektora IT” Sektorowej Rady ds. Kompetencji – Informatyka i firmy Antal wynika, że zdaniem 85 proc. respondentów (przedstawicieli firm informatycznych i działów IT firm nieinformatycznych) w związku z rozwojem sztucznej inteligencji w dużej mierze potrzebne będą nowe kompetencje. Badani menedżerowie najczęściej wskazywali machine learning (68 proc.), Python (61 proc.) oraz doświadczenie w pracy z bibliotekami data science i sztucznej inteligencji (56 proc.). Jednocześnie 65 proc. badanych ogółem (w tym 80 proc. menedżerów z sektora IT) oceniło, że dotychczas cenione na rynku kompetencje nie stracą na znaczeniu, a zmieni się jedynie zakres ich stosowania. Jako kwalifikacje, które mogą stracić na znaczeniu, najczęściej wskazywano utrzymanie i prowadzenie dokumentacji (22 proc.) oraz kompetencje w zakresie pracy w środowiskach programistycznych (19 proc.).

 To jest obszar, którego nie uczyliśmy absolwentów na studiach, tę wiedzę trzeba nabyć w bieżącym działaniu. I to jest dziś problem – nie tylko, żeby samemu chcieć się tego nauczyć, ale i znaleźć nauczycieli, którzy będą potrafili odpowiednio przekazać te kompetencje – ocenia prezes PTI.

 Powinniśmy zacząć się skupiać na kompetencjach cyfrowych, a w edukacji powinny się pojawić chociażby elementy związane ze sztuczną inteligencją czy uczeniem maszynowym, aby młodzi nie zostawali w tyle – mówi dr Dawid Dymkowski, ekspert Instytutu Badań Edukacyjnych.

– Jeśli chodzi o programy nauczania w szkołach branżowych i na uczelniach, to wyzwaniem jest przede wszystkim to, że im trudno jest wprowadzać zmiany na bieżąco. Szkoły mogą to robić tylko poprzez współpracę z firmami technologicznymi, które – organizując dodatkowe zajęcia – mogą wtedy wprowadzać nowinki technologiczne do programu nauczania i dzięki temu uczniowie i studenci mają dostęp do najnowszych rozwiązań – dodaje Beata Ostrowska.

Eksperci wskazują, że bez długoterminowych i wielowymiarowych rozwiązań problem luki kompetencyjnej będzie się pogłębiać. Dlatego firmy technologiczne powinny współpracować z rządem, uniwersytetami i organizacjami komercyjnymi w celu tworzenia programów, które umożliwią realizowanie działań edukacyjnych pozwalających na stałe podnoszenie odpowiednich kompetencji, a także przyciąganie nowych pracowników do branży IT.

 Wiele rzeczy się dzieje, mamy dużo dobrych przykładów. Uczelnie pytają, jakich specjalistów biznes potrzebuje, jakie kompetencje są potrzebne. Z drugiej strony biznes – w ramach różnych inicjatyw organizowanych we współpracy z uniwersytetami i politechnikami – spotyka się ze studentami i mówi, czego oczekuje, co dobrze wiedzieć w pierwszych dniach po wejściu do firmy, jakie kompetencje są potrzebne, jak się zaangażować w działania firmy. Biznes bardzo wysoko ocenia tę współpracę, podobnie jak naszą kadrę inżynierską, bo w zasadzie wielu z tych studentów już w czasie studiów zaczyna pracować w biznesie – mówi dr inż. Andrzej Dulka.

Jak zauważa ekspert Instytutu Badań Edukacyjnych, dużą rolę w koordynowaniu tej współpracy między nauką i biznesem oraz wypełnianiu luki kompetencyjnej w branży technologicznej i telekomunikacyjnej odgrywa Sektorowa Rada ds. Kompetencji Telekomunikacja i Cyberbezpieczeństwo.

Sektorowe Rady Kompetencji pełnią istotną rolę w kontekście kształtowania kompetencji, które są istotne dla przedsiębiorców na rynku pracy. Współpracują z biznesem, definiują te kompetencje, które na ten moment są najbardziej istotne, i starają się współpracować z edukacją w taki sposób, aby potencjalni przyszli pracownicy posiadali umiejętności, które odpowiedzą na potrzeby tego rynku – mówi dr Dawid Dymkowski.

O wyzwaniach związanych z luką kompetencyjną oraz roli współpracy między nauką i biznesem w tym obszarze rozmawiali eksperci podczas VIII Forum Współpracy Edukacji i Biznesu – EDUMIXER. Konferencja, organizowana przez Polską Izbę Informatyki i Telekomunikacji we współpracy z Polskim Towarzystwem Informatycznym w ramach Sektorowej Rady ds. Kompetencji Telekomunikacja i Cyberbezpieczeństwo, odbyła się 30 października w Centrum Prasowym Newseria.

Walka ze smogiem zaczyna przynosić efekty. Jakość powietrza w Polsce powoli się poprawia

0

Nowa Ruda po raz kolejny została „smogowym” rekordzistą, a w ścisłej czołówce tegorocznego rankingu tradycyjnie uplasowało się kilka miejscowości z Małopolski. Nawet w uzdrowiskach – takich jak Szczawnica, Szczawno-Zdrój, Rabka-Zdrój i Jedlina-Zdrój – normy rakotwórczego benzo[a]pirenu były w ubiegłym roku przekroczone od trzech do sześciu razy – pokazuje najnowsza edycja rankingu publikowanego przez Polski Alarm Antysmogowy. Wynika z niego jednak, że walka ze smogiem powoli zaczyna przynosić efekty, a powietrze w Polsce stopniowo się poprawia. – Po raz pierwszy, odkąd sporządzamy te raporty, we wszystkich miejscowościach średnioroczne stężenie pyłów PM10 było w normie – mówi Piotr Siergiej, rzecznik PAS.

Polski Alarm Antysmogowy, na podstawie danych Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska za 2022 rok, po raz kolejny opublikował właśnie ranking polskich miast i miejscowości z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem. Na jego czele już drugi rok z rzędu uplasowała się Nowa Ruda, która została smogowym „zwycięzcą” we wszystkich trzech analizowanych kategoriach. To właśnie tam odnotowano w 2022 roku najwięcej dni smogowych (95 dni), najwyższe stężenie pyłów PM10 oraz najwyższe stężenie rakotwórczego benzo[a]pirenu wynoszące 9 ng/m3, czyli aż 900 proc. dopuszczalnej normy.

– Smogowi rekordziści na naszej liście to są bardzo różne miejscowości, o różnych typach zabudowy. Akurat w Nowej Rudzie, która okazała się najbardziej zanieczyszczona, jest dużo kamienic i zabytkowych budynków. To jest miasto, gdzie dominuje stara zabudowa. Dlatego wciąż jest tam sporo kotłów i jest problem z ich wymianą, choćby z tego powodu, że prawdopodobnie trzeba byłoby dociągnąć do tych kamienic sieć gazową czy ciepłowniczą, żeby można było te kotły polikwidować – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Siergiej. – Mamy też w rankingu miasta takie jak Nowy Targ, Sucha Beskidzka i tam są domy jednorodzinne, które ogrzewa się w dużej mierze węglem. Na Podhalu, w Małopolsce, generalnie na południu kraju jest wiele podobnych miejscowości.

Nowy Targ i Sucha Beskidzka to miasta, które w tym roku również uplasowały się w ścisłej czołówce smogowych rekordzistów – w obu przypadkach średnioroczne stężenie rakotwórczego benzo[a]pirenu zostało przekroczone siedmiokrotnie. Tak samo jak w Nowym Mieście Lubawskim, które – po zainstalowaniu tam stacji pomiarowej – w tym roku pojawiło się w rankingu po raz pierwszy. Dalej znalazły się również Nowy Sącz, Szczawnica, Wadowice, Rybnik, Godów i Żywiec – we wszystkich tych miejscowościach średnioroczne stężenie benzo[a]pirenu zostało przekroczone sześciokrotnie. Natomiast jeśli chodzi o najwyższe, średnioroczne stężenie pyłów zawieszonych PM10, rekordzistami okazały się kolejno Nowa Ruda, Pszczyna, Sucha Beskidzka, Nowy Targ, Radomsko, Nowy Sącz, Zdzieszowice, Wodzisław Śląski i Nowe Miasto Lubawskie. Istotne jest jednak to, że w żadnej z tych miejscowości średnioroczne stężenie pyłów PM10 nie przekroczyło dopuszczalnej normy.

– Po raz pierwszy, odkąd sporządzamy te raporty, czyli od 2015 roku, we wszystkich miejscowościach objętych monitoringiem GIOŚ średnioroczne stężenie pyłów PM10 było w normie. Innymi słowy, mieliśmy po prostu czystsze powietrze – mówi rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego.

Tegoroczna edycja rankingu pokazuje, że walka ze smogiem zaczyna przynosić efekty, a powietrze w Polsce zaczyna się powoli poprawiać. Widać to także na przykładzie smogowych rekordzistów: nawet w najbardziej zanieczyszczonej Nowej Rudzie w ciągu ostatnich dziewięciu lat (pomiędzy 2013 i 2022 rokiem) średnioroczne stężenie rakotwórczego benzo(a)pirenu zmalało o 47 proc., a średnioroczne stężenie PM10 spadło o jedną piątą.

– Idziemy w dobrą stronę. W najmocniej zanieczyszczonych miejscowościach, jak choćby Nakło nad Notecią, liczba dni smogowych spadła aż  pięciokrotnie, w miejscowościach takich jak Rybnik czy Kraków stężenia pyłów zawieszonych spadły aż o 40 proc. To są zmiany w jakości powietrza, które już zaczynamy dostrzegać – mówi Piotr Siergiej.

Jak wskazuje, są one m.in. efektem przyjmowanych w województwach uchwał antysmogowych i likwidacji przestarzałych kotłów na paliwo stałe, czyli tzw. kopciuchów.

– W ciągu tych kilku lat, od kiedy publikujemy nasz ranking, w Polsce zniknęło ok. 800 tys., może nawet milion kopciuchów. Zeszliśmy z ok. 4 mln do 3 mln tych kotłów. W skali kraju to wciąż jest dużo, ale jednak ich liczba spadła o mniej więcej milion sztuk i to musiało się przełożyć na poprawę jakości powietrza – mówi ekspert. – Drugim czynnikiem, którego nie można pominąć, jest również kryzys klimatyczny. W tej chwili jesień i zima wyglądają inaczej niż jeszcze 10 czy 20 lat temu, nie mówiąc już kilkadziesiąt lat wstecz, bo klimat nam się przesuwa. Mamy cieplejsze zimy, bardziej wietrzne. Przypomnę, że w styczniu, w Nowy Rok w Warszawie mieliśmy 18 stopni Celsjusza. Teraz mamy listopad i dawniej dni w tym okresie były mroźne, a teraz mamy temperatury po kilka–kilkanaście stopni na plusie, co już nawet przestało wydawać nam się dziwne. Siłą rzeczy jakość powietrza również z tego powodu musiała zacząć się poprawiać.

Rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego podkreśla jednak, że pomimo widocznej poprawy wciąż pozostaje dużo do zrobienia w kwestii jakości powietrza w Polsce. Liczba dni smogowych w najbardziej zanieczyszczonych miejscowościach to nadal od dwóch do trzech miesięcy w roku. Nawet w uzdrowiskach – takich jak Szczawnica, Szczawno-Zdrój, Rabka-Zdrój i Jedlina-Zdrój – normy rakotwórczego benzo[a]pirenu są przekroczone od trzech do sześciu razy.

– Receptą dla tych wszystkich miejscowości jest po prostu likwidacja kopciuchów na węgiel i drewno, tak jak to zrobiono w Krakowie. Tam zniknęło prawie 40 tys. kotłów i mieszkańcy Krakowa cieszą się w tej chwili dużo czystszym powietrzem – mówi Piotr Siergiej. – W 14 województwach w kraju mamy już uchwały antysmogowe, czyli rozwiązania prawne, które przymuszają mieszkańców do wymiany kotłów, wyznaczają graniczną datę dla ich funkcjonowania. Mamy również gminne, miejskie programy dotacyjne do wymiany kopciuchów, które działają m.in. w Warszawie, Otwocku, Poznaniu czy we Wrocławiu, a ponadto program Czyste Powietrze, który dofinansowuje ocieplenie domu i wymianę kotła. Tak więc system prawny właściwie jest już ukształtowany i teraz chodzi o to, żeby egzekwować te rozwiązania, ponieważ z tym mamy niestety duży problem. Korzystanie z tych kopciuchów i palenie zakazanymi paliwami wciąż pozostaje w dużej mierze bezkarne.

Tegoroczny ranking Polskiego Alarmu Smogowego pokazuje, że regulacje antysmogowe mają bardzo duże przełożenie na jakość powietrza. Potwierdza to przykład Małopolski i duża liczba miejscowości z tego regionu, które znalazły się w zestawieniu (aż pięć miejscowości na 15 o najwyższym stężeniu benzo[a]pirenu). To właśnie w tym województwie – na skutek decyzji Sejmiku Województwa – zezwolono bowiem na wydłużone użytkowanie kopciuchów, czyli kotłów najbardziej zanieczyszczających powietrze.

– Jestem przekonany, że Polska upora się z wymianą kopciuchów, choć trudno przewidzieć, kiedy to nastąpi. Datą graniczną jest w teorii 2028 rok, czyli koniec programu dotacyjnego Czyste Powietrze. To znaczy, że pieniądze z tego programu będą dostępne jeszcze przez pięć lat i liczymy, że on przyspieszy, że pojawią się pieniądze z Krajowego Programu Odbudowy na termomodernizację budynków – ocenia rzecznik PAS. – Do tej pory zlikwidowaliśmy około miliona kopciuchów, ale powinniśmy być już co najmniej blisko liczby 1,5–2 mln, więc tempo jest zdecydowanie zbyt wolne, z pewnymi wyjątkami jak właśnie Kraków czy Rybnik, który pod względem liczby wymienionych kotłów i wniosków składanych w programach dotacyjnych jest rekordowy w skali kraju.

Producenci elektroniki poprawiają parametry swoich produktów. Mają być wygodne, energooszczędne i z korzyścią dla...

0

Panasonic, jeden z czołowych producentów elektroniki, zaprezentował niedawno swoją wizję Całościowego Dobrobytu, w której centrum znajduje się użytkownik i planeta. W ramach czterech wymiarów nowej strategii – dobrobytu przestrzennego, zewnętrznego, wewnętrznego i społecznego – tak dostosowuje swoje produkty, by były bardziej energooszczędne i prośrodowiskowe, ale też wygodne i przyjazne dla użytkownika. Jednym z podstawowych założeń nowego podejścia firmy do projektowania urządzeń jest to, by pozytywnie wpływać na zdrowie i samopoczucie użytkowników. Dotyczy to zarówno sprzętów RTV, jak i urządzeń do higieny osobistej, gotowania czy pielęgnacji zwierząt.

– Staramy się dostarczać naszym klientom bardzo szeroki wachlarz produktów do użytku domowego, który ma dbać o zdrowie użytkowników – mówi agencji Newseria Innowacje Jędrzej Ziółkowski, menedżer ds. marketingu na Europę Środkowo-Wschodnią w Panasonic Polska.

Jak podkreślali podczas prezentacji korporacyjnej wizji Całościowego Dobrobytu (Holistic Wellbeing) przedstawiciele firmy, celem jest zrównoważenie indywidualnego dobrostanu użytkowników z globalnym, zrównoważonym rozwojem. Temu mają służyć stałe prace nad redukcją emisji CO2 oraz gospodarką obiegu zamkniętego, czyli m.in. wydłużaniem cyklu życia produktów. Temu ma służyć stosowanie modułowych konstrukcji ułatwiających naprawę czy integracja IoT, która pozwoli przewidywać usterki. Wśród planów Panasonica jest także rozwijanie możliwości renowacji sprzętu oraz modeli subskrypcji.

Wizja Holistic Wellbeing to cztery przestrzenie i przypisane do niej sprzęty: dobrobyt przestrzenny (telewizja i domowa rozrywka), dobrobyt zewnętrzny (higiena osobista), dobrobyt wewnętrzny (drobne sprzęty kuchenne) i dobrobyt społeczny (obrazowanie cyfrowe i pielęgnacja zwierząt).

Jędrzej Ziółkowski na przykładzie poszczególnych kategorii wyjaśnia sposób rozumienia dobrostanu przez projektantów.

– Mogę powiedzieć o suszarkach z technologią Nanoe, że jest to nasza autorska technologia, która charakteryzuje się tym, że podczas suszenia włosów nie wysusza skóry, a jednocześnie włosy stają się mocniejsze i w przypadku farbowanych włosów nie tracą koloru – mówi menedżer ds. marketingu w Panasonic Polska. – Staramy się męskiej części konsumentów dostarczać produkt jak golarki czy trymery, dzięki którym, tak jak Multishape, mogą podróżować z jednym tylko urządzeniem po całym świecie i wymieniać końcówki. Dzięki temu mogą mieć golarkę, trymer, a nawet szczoteczkę do zębów w jednym, żeby ograniczyć liczbę urządzeń w walizce i przez to też zmniejszyć wagę bagażu, co w dzisiejszych czasach jest bardzo istotne.

Multishape to wielofunkcyjne urządzenie wyposażone w jeden akumulator i jeden przewód ładujący. Może zastąpić do pięciu pojedynczych urządzeń. Dzięki  zastosowaniu zasady modułowej udało się zminimalizować zużycie materiałów, a co za tym idzie znacznie zredukować późniejszą ilość odpadów. Urządzenie może być dostępne z akumulatorem litowo-jonowym (pozwalającym na 90 minut pracy i szybkie ładowanie) lub niklowo-wodorkowym (do 50 minut pracy). Podobną funkcjonalność zapewnia też seria depilatorów EY. Te produkty wpisują się w kategorię dobrobytu zewnętrznego.

Z kolei w kategorię dobrobytu społecznego wpisane są m.in. propozycje dla seniorów, na przykład wygodne do używania przez nich telefony komórkowe.

– Staramy się też pamiętać o naszych rodzicach i dziadkach i dla nich też utrzymujemy produkcję telefonów, dzięki którym w dzisiejszych czasach mogą się łatwiej z nami komunikować, nawet w smart czasach – podkreśla ekspert. – Nie zapominamy też o naszych pupilach. Dla nas zwierzęta też są ważne, toteż wprowadziliśmy teraz nowe linie produktów dla zwierząt, czyli automatyczne dozowniki do karmy czy fontanny do pojenia wodą.

W ramach dobrobytu wewnętrznego z kolei Panasonic skupia się na zdrowszym, prostszym, ale i bardziej zrównoważonym sposobie gotowania.

– W dzisiejszych czasach ludzie sobie cenią takie nowinki. Wypiekacze chleba, niby nic nowego, aczkolwiek zawsze można coś udoskonalić, zrobić lepiej, poprawić i są to produkty najwyższej jakości, a pieczywo stamtąd jest bardzo dobre. Dodatkowo nasze mikrofalówki, które charakteryzują się też tym, że zużywają znacznie mniej energii od konkurencji – mówi Jędrzej Ziółkowski.

Parowe kuchenki łączą w sobie cztery metody gotowania i urządzenia: parę, piekarnik, grill i inwerterową kuchenkę mikrofalową. Producent proponuje też nowe modele frytownic powietrznych, które dają więcej możliwości przygotowania beztłuszczowych potraw. Te urządzenia mają też potencjalnie zmniejszać zużycie energii i czas gotowania.

– Panasonic w swoim portfolio posiada również markę Technics. Legendarną markę, wywodzącą się i słynną z produkcji gramofonów, które w dzisiejszych czasach wróciły do łask i sprzedaż ich bardzo rośnie. Mamy też bardzo duże portfolio kategorii Hi-Fi i Premium, jak również nową linię słuchawek True Wireless i nausznych, które charakteryzują się najwyższej jakości dźwiękiem – wymienia przedstawiciel Panasonic Polska.

Sprzęt audio, telewizory, a także produkty gamingowe, czyli szeroko rozumiana rozrywka, to elementy kategorii dobrobytu przestrzennego, w której Panasonic stawia przede wszystkim na jakość obrazu i dźwięku.

Rośnie zapotrzebowanie na wysoko specjalistyczne kadry IT. W ich kształcenie coraz częściej angażuje się...

0

Polscy programiści oraz specjaliści IT są cenieni na świecie i słyną z wysokich kompetencji. Jednak pod względem wielkości zatrudnienia w  branży ICT Polska wciąż plasuje się raczej w unijnym ogonie, a zapotrzebowanie na kadry rośnie. Wypełnienie luki i kształcenie specjalistów w dziedzinie technologii jest w tej chwili jednym z najbardziej palących wyzwań. Coraz częściej odpowiada na nie biznes, angażując się w ekosystem rozwoju młodych talentów. Huawei po raz drugi wsparł w tym roku ICPC European Training Camp – ogólnoeuropejski obóz treningowy, który przygotowuje młodych programistów do startu w jednym z największych, najstarszych i najbardziej prestiżowych konkursów programistycznych na świecie.

Zgodnie z szacunkami Komisji Europejskiej do 2030 roku już 75 proc. firm w UE ma korzystać z nowych technologii, chmury, sztucznej inteligencji i dużych zbiorów danych, a liczba specjalistów zatrudnionych w branży ICT ma wzrosnąć z 7,8 mln w 2019 roku do ok. 20 mln na koniec tej dekady. To konieczność, ponieważ – jak wynika z danych KE – już w tej chwili aż 70 proc. unijnych przedsiębiorstw zgłasza braki kadrowe w tej branży jako jedną z największych barier dla rozwoju inwestycji („2030 Digital Compass: the European way for the Digital Decade”). Specjaliści IT już od lat stanowią grupę najbardziej poszukiwanych przez firmy pracowników. W Polsce branża ICT zatrudnia obecnie 550 tys. osób, ale szacuje się, że zapotrzebowanie jest dużo większe i będzie rosnąć nadal. Według danych Eurostatu odsetek pracujących w sektorze wysokich technologii w stosunku do ogółu zatrudnionych wynosi w Polsce 3,6 proc., plasując się poniżej średniej UE wynoszącej 4,6 proc.

Wypełnienie tej luki i kształcenie kadr technologicznych jest w tej chwili jednym z najbardziej palących wyzwań. Coraz częściej odpowiada na nie biznes, angażując się w ekosystem kształcenia i rozwoju młodych talentów.

– Wierzymy, że wspomagając szkolenia i rozwój młodych talentów, którzy będą przyszłymi inżynierami i ekspertami, przyczyniamy się do powstawania konkurencyjnych, wysokiej jakości rozwiązań z korzyścią dla społeczeństwa i branży ICT – mówi agencji Newseria Biznes Guo Shuaisheng, dyrektor warszawskiego centrum R&D Huawei. – Nasze centrum założyliśmy w 2019 roku. Obecnie rozszerzyliśmy swoją współpracę z kluczowymi polskimi uczelniami, takimi jak Uniwersytet Warszawski oraz Uniwersytet Jagielloński. Planujemy nadal ją rozszerzać na inne podmioty. W ciągu najbliższych pięciu lat chcemy zainwestować miliony euro w projekty tworzone z różnymi polskimi instytutami i innymi organizacjami zaangażowanymi w opracowywanie rozwiązań ICT oraz we wsparcie młodych talentów, a także projekty współpracy z uniwersytetami. W ten sposób będziemy mogli jeszcze bardziej wspomóc rozwój branży ICT w Polsce.

Huawei już w 2008 roku uruchomił swój flagowy program Seeds for the Future dla utalentowanych studentek i studentów, który daje im możliwość praktycznego zapoznania się z takimi technologiami jak sztuczna inteligencja, chmura obliczeniowa czy wytwarzanie alternatywnych źródeł energii. Drugą, równie ważną inicjatywą jest ICPC European Training Camp.

– Jest to obóz, który przygotowuje drużyny z Polski i Europy do udziału w globalnych zawodach ICPC, czyli International Collegiate Programming Competition – mówi dr Paweł Gawrychowski z Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego. – To są ogólnoświatowe zawody, które odbywają się od około 30 lat, z podziałem na etapy regionalne. Najpierw jest etap na uczelni, potem mamy etap ogólnopolski oraz etap Europy Środkowej. W przyszłym roku będzie etap dla całej Europy, a na końcu mamy już finał globalny, na który przyjeżdżają drużyny z całego świata.

International Collegiate Programming Competition to jeden z największych, najstarszych i najbardziej prestiżowych konkursów programistycznych na świecie. Obóz szkoleniowy, który przygotowuje do startu w tym konkursie, jest organizowany w Polsce przez ICPCU właśnie we współpracy z firmą Huawei i Uniwersytetem Wrocławskim. W tym roku odbywał się już po raz drugi – w miniony weekend w szkoleniu w podwrocławskim Miłocinie wzięło udział 40 zespołów z 17 krajów europejskich, w tym m.in. z Polski, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Rumunii. Uczestnicy szkolenia przez trzy dni zdobywali wiedzę i rozwijali swoje kompetencje w zakresie modelowania matematycznego, algorytmów, programowania i zarządzania danymi.

– Są to zawody w programowaniu zespołowym, drużynowym, które polegają na rozwiązywaniu łamigłówek matematycznych przy użyciu komputerów. Każda drużyna ma do dyspozycji jeden komputer i pięć godzin, w trakcie których ma rozwiązać jak najwięcej zadań przygotowanych przez organizatorów. Te zadania mają charakter zagadek zawierających jakąś historyjkę, które trzeba zrozumieć i przetłumaczyć na bardziej abstrakcyjny język matematyczny, zastanowić się, jak szybko rozwiązywać dany problem, zaimplementować algorytm i wysłać do ocenienia. Następnie każdy taki program jest oceniany i jeśli jest uznawany za poprawny, drużyna dostaje punkt. Ta, która poprawnie rozwiąże jak najwięcej zadań, wygrywa całe zawody – tłumaczy dr Paweł Gawrychowski. – Nie są to jednak zawody sensu stricto, ale obóz treningowy, impreza, podczas której uczestnicy mają przede wszystkim nauczyć się nowych rzeczy, wymienić doświadczenia, rozwinąć kreatywność, a przy okazji też poćwiczyć do konkursu, który odbędzie się niedługo w Europie. To ma być przede wszystkim dobra zabawa, możliwość posłuchania osób, które fascynują się podobnymi zagadnieniami, ale też ćwiczenie pracy w drużynie, umiejętności precyzyjnego myślenia i pisania poprawnego kodu.

– Umiejętności programistyczne, które studenci nabywają, biorąc udział w takich konkursach, opierają się na algorytmach, które są podstawą sztucznej inteligencji i analityki danych. A są to dziś obszary niezwykle ważne dla wielu firm – dodaje prof. Fernando Silva z Uniwersytetu w Porto, wiceprezes European Contests, ICPC. – To są bardzo utalentowani ludzie i dlatego biznes, w tym największe przedsiębiorstwa jak Huawei, ale także Google, Amazon czy Meta, twórcy Facebooka, wykazują duże zainteresowanie zatrudnieniem ich. W efekcie po skończeniu studiów czeka na nich świetlana przyszłość, bo to są najlepsi z najlepszych w zakresie posiadanych kwalifikacji.

– Oni chcą też po prostu pokazać, że są najlepsi wśród swoich rówieśników. Już teraz bardzo dobrze wiedzą, czego chcą od życia, a wszystkie drzwi są przed nimi otwarte, duże firmy biją się o to, aby ich zatrudnić. To są niesamowicie utalentowani ludzie, którzy do tego zainwestowali ogromną liczbę godzin pracy w ćwiczenia. Startowali w konkursach w szkole podstawowej, potem w liceum i na studiach. Mówimy więc nie tylko o wielkim talencie, ale też o ogromnym nakładzie pracy – podkreśla Marko Savić, trener z Uniwersytetu w Nowym Sadzie.

W tegorocznej polskiej edycji ICPC European Training Camp wzięło udział w sumie kilkuset młodych programistów, którzy mieli okazję poćwiczyć i udoskonalić swoje umiejętności pod okiem trenerów i ekspertów z całego świata. Szkolenie ma pomóc im rozwinąć umiejętność rozwiązywania problemów i kreowania innowacyjnych pomysłów, a także nauczyć pracy w grupie i pod presją czasu.

– To zawody drużynowe i każda drużyna liczy trzy osoby, które mają do dyspozycji tylko jedno stanowisko, więc muszą się jakoś dogadać w kwestii tego, kto, kiedy i co rozwiązuje. To plus umiejętność szybkiego i logicznego myślenia przyda im się niezależnie od tego, kto gdzie będzie potem pracować – mówi dr Paweł Gawrychowski.

– W trakcie tej imprezy są poruszane nie tylko tematy edukacyjne. Wymieniamy się też ideami i wyzwaniami z branży. Dzięki temu młodzi ludzie są bliżej tych tematów i mają rękę na pulsie najnowszych trendów branżowych, lepiej rozumieją rzeczywiste wyzwania i wcześnie zdobywają wiedzę o innowacyjnych tematach i projektach – dodaje Guo Shuaisheng. – Polacy pokazali już jakość i zdobyli uznanie jako najlepsza na świecie grupa w społeczności programistów. Dlatego staramy się tutaj stworzyć platformę, która dawałaby talentom z Polski szansę na spotkanie się i wymianę pomysłów z innymi utalentowanymi ludźmi oraz specjalistami z całego świata. Ci młodzi ludzie będą kluczem do stworzenia lepszej, cyfrowej gospodarki.

ICPC Training Camp jest bezpłatny dla wszystkich uczestników. Huawei w tym roku po raz kolejny był głównym sponsorem wydarzenia i zapewnił nagrody dla uczestników.

– Udział w tych zawodach jest bardzo przydatny, ponieważ rozwija ogólną umiejętność rozwiązywania problemów, myślenia nad trudnymi, abstrakcyjnymi konceptami i radzenia sobie z nimi w innowacyjny sposób – mówi Antoni Długosz, student informatyki analitycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim.

– Jakość zadań też jest na bardzo wysokim poziomie w porównaniu z podobnymi wydarzeniami, w których brałem udział. A startuję w drużynowych zawodach informatycznych od pięciu lat i byłem już na kilkunastu tego typu konkursach – dodaje Grzegorz Gawryał, student informatyki analitycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Przede wszystkim dobrze się tutaj bawimy, mamy okazję zmierzyć się z zadaniami, zaimplementować je, ale też przedyskutować z kolegami wszystkie wątpliwości i problemy, zobaczyć, jak występujemy na tle innych drużyn, które będą startowały w finałach europejskich i światowych.

Sztuczna inteligencja przyspiesza powstanie leków. Rozwiązanie polskiej firmy pomaga szybciej tworzyć nowe związki chemiczne

0

Średnio droga od odkrycia nowego leku do jego wejścia na rynek trwa 12 lat. W przypadku terapii genowej zajmuje to znacznie dłużej, nawet 30 lat. Jednocześnie tylko ok. 1 na 5 tys. nowych związków zostaje zatwierdzonych jako leki farmaceutyczne. Polska firma biotechnologiczna chce znacznie skrócić i ułatwić proces opracowywania nowych preparatów. Technologia opracowana przez Molecule.one umożliwia przewidywanie najlepszych możliwych ścieżek produkcji dowolnego związku chemicznego. Nowoczesne rozwiązania w zakresie planowania syntezy chemicznej z wykorzystaniem sztucznej inteligencji wspierają prace nad lekami na wczesnym etapie.

– W procesie odkrywania leków zadajemy sobie dwa pytania. Po pierwsze, jaki związek chemiczny będzie dobrym lekiem. Po drugie, jak go zrobić. I my zajmujemy się tym pytaniem. Związki chemiczne trzeba zsyntetyzować. To proces, który można porównać do gotowania, czyli przelewamy rzeczy, zwiększamy temperaturę. Proponujemy naszym klientom oprogramowanie, które podpowiada, jak zrobić dany związek chemiczny – mówi agencji Newseria Biznes dr Stanisław Jastrzębski, dyrektor techniczny Molecule.one.

National Center for Biotechnology Information podaje, że od odkrycia leku do wprowadzenia go na rynek detaliczny mija zwykle ok. 10–12 lat.  Same badania kliniczne trwają średnio sześć–siedem lat. Centrum badań nad opracowywaniem leków Tufts wyliczyło, że opracowanie nowego leku kosztuje firmy farmaceutyczne 2,6 mld dol. Koszty te mogą być jednak zaniżone, zwłaszcza że nawet 80 proc. nowych związków w trakcie opracowywania okazuje się nieprzydatnych. Polska firma Molecule.one opracowuje nowoczesne rozwiązania w zakresie planowania syntezy chemicznej z wykorzystaniem sztucznej inteligencji i w ten sposób przyspiesza prace nad lekami.

– Nasze rozwiązanie przyczynia się do skrócenia procesu odkrywania leków poprzez automatyczne proponowanie planu syntezy, z użyciem sztucznej inteligencji. Obecnie standardem jest, że chemik organik w laboratorium dużej firmy ręcznie planuje syntezę. To proces, który dla danego związku może zająć godziny ciężkiej pracy. Zamiast tego, dzięki metodom sztucznej inteligencji, szczególnie uczenia głębokiego, taki plan syntezy jest proponowany w sekundy zamiast w godziny – tłumaczy Stanisław Jastrzębski.

Molecule.one stosuje technologie wykorzystujące uczenie maszynowe, aby pomóc chemikom szybciej i łatwiej projektować, wytwarzać i testować związki. Skraca to czas odkrywania nowych leków, szczególnie prace na wczesnym etapie, i umożliwia opracowanie nowych rozwiązań na rzadkie choroby. W sierpniu br. Molecule.one i CAS, oddział Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego, nawiązały strategiczną współpracę skupioną właśnie na wspólnym rozwoju technologii projektowania syntezy wspomaganej komputerowo.

– Spółka Molecule.one powstała w 2018 roku, w 2019 roku wprowadziliśmy jako pierwsi na rynek rozwiązania oparte o uczenie głębokie, poddziałka sztucznej inteligencji w kontekście właśnie planowania syntezy. Wtedy też rozpoczęliśmy komercjalizację naszego rozwiązania. Ostatni bardzo istotny etap naszego rozwoju polega na podpisaniu wyłącznego partnerstwa z dostarczycielem największych zbiorów danych reakcji chemicznych przeprowadzonych historycznie i rozpoczynamy teraz nowy etap komercjalizacji naszego głównego rozwiązania – zapowiada dyrektor techniczny Molecule.one.

Pierwsza wspólna oferta, M1 RetroScore, wykorzystuje modele uczenia maszynowego, aby przewidzieć prawdopodobieństwo syntezy nowych cząsteczek. Rozwiązanie zapewnia ocenę dostępności syntetycznej, która odpowiada kosztowi wyprodukowania danego związku, wraz z planem syntezy.

– Jednym z elementów naszej strategii jest stworzenie własnego wysoko zrobotyzowanego laboratorium. To unikalne laboratorium w skali regionu, w którym przeprowadzamy reakcje chemiczne na bardzo dużą skalę. W połączeniu z danymi uzyskanymi w wyłącznym partnerstwie z firmą CAS tworzymy teraz unikalny i niepowtarzalny zbiór danych na rynku biotechnologicznym dotyczący reakcji chemicznych – wyjaśnia dyrektor techniczny Molecule.one. – Liczymy, że w perspektywie lat będziemy się stawać coraz bardziej unikatową spółką pod względem dostępu do danych, a przez to, że mamy bardzo duże doświadczenie w sztucznej inteligencji, możemy połączyć te dwie przewagi.

Grand View Research podaje, że światowy rynek wykorzystania sztucznej inteligencji w odkrywaniu leków w 2022 roku był wart 1,1 mld dol.  W latach 2023–2030 będzie rósł w średnim tempie o 29,6 proc. rocznie.