World news
Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego ws. sztucznej inteligencji będzie ogromną zmianą na tym...
Travel guides
Tech
Auta elektryczne nie są już wykorzystywane tylko jako typowe pojazdy miejskie....
Health
Janusz Kowalski (MAP): 2033 rok na budowę pierwszego bloku atomowego to...
Most popular
Od pięciu lat rośnie liczba osób głodujących lub zagrożonych głodem. Pandemia przyspieszyła ten proces
Agencje kosmiczne testują nowy system obrony planetarnej. Statek kosmiczny spróbuje zmienić trajektorię księżyca asteroidy
Ultraszybka sieć 5G uruchomiona na Politechnice Śląskiej. Posłuży do testowania nowoczesnych rozwiązań dla przemysłu
Zainteresowanie rodzimych przedsiębiorstw rozwijaniem innowacji opartych na 5G jest coraz większe. Możliwość przetestowania 5G w praktyce stwarza im showroom technologiczny na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. W tamtejszym Centrum Testowania Technologii Przemysłu 4.0 – przy współpracy z Orange Polska i APA Group – została uruchomiona ultraszybka wewnętrzna sieć kampusowa 5G, która posłuży do tworzenia i testowania nowoczesnych rozwiązań bazujących na tej technologii.
– Lokalna sieć 5G, która została właśnie uruchomiona na Politechnice Śląskiej, nie jest przeznaczona do telefonii komórkowej. Ta sieć służy do przesyłania informacji w ramach internetu rzeczy pomiędzy czujnikami, sensorami, komputerami, pomiędzy systemami wytwórczymi, smart city, energetycznymi etc. Ona stwarza ogromne możliwości przetwarzania danych, sprzęgania rozwiązań takich jak robotyka i zautomatyzowane linie produkcyjne z technologiami sztucznej inteligencji. To jest przeniesienie nas na wyższy poziom rozwoju technologicznego – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes prof. dr hab. inż. Arkadiusz Mężyk, rektor Politechniki Śląskiej.
Dzięki współpracy Orange Polska, APA Group i Politechniki Śląskiej w Gliwicach na tej uczelni powstał właśnie unikalny showroom technologiczny, w którym polskie przedsiębiorstwa i przedstawiciele przemysłu, ale także społeczność uczelniana i studenci mogą w praktyce przetestować innowacje bazujące na technologii 5G.
– To jak na razie jedyna w Polsce sieć kampusowa na uczelni wyższej. Pozwala nam na pokazywanie i rozwijanie technologii, które będą potrzebne w przyszłości – mówi dr hab. inż. Anna Timofiejczuk, prof. Politechniki Śląskiej, dziekan tamtejszego Wydziału Mechanicznego Technologicznego.
Studenci, wykładowcy, przedsiębiorcy czy przedstawiciele przemysłu mogą dzięki temu prowadzić projekty z wykorzystaniem technologii 5G zarówno na miejscu, w murach uczelni, jak i w pełni zdalnie wybrać produkt, a następnie wytworzyć go, monitorując w czasie rzeczywistym każdy etap procesu produkcyjnego z zastosowaniem takich elementów jak AI, Big Data czy machine learning. Po zakończonym procesie dostaną przyjazny raport z oznaczeniem wskaźników jakości, wydajności, kosztów, zużycia energii czy emisji CO2.
– Dzięki temu, że mamy centrum i sieć, na Politechnice Śląskiej możemy, po pierwsze, prowadzić badania, po drugie, kształcić, po trzecie, zmieniać kompetencje, a po czwarte, pokazywać osobom, które boją się nowych technologii, jak można je wykorzystać – mówi dr hab. inż. Anna Timofiejczuk.
– W tej chwili musimy się też zastanowić nad nowym systemem kształcenia dla przemysłu przyszłości. Postęp technologiczny jest tak szybki, że wiedza, która znajduje się w podręcznikach, bardzo szybko się dezaktualizuje – zauważa prof. Arkadiusz Mężyk.
Projekt zrealizowany przez Orange Polska na Politechnice Śląskiej to dla operatora już czwarte w Polsce wdrożenie sieci kampusowej 5G. Poprzednie zostały uruchomione w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, w fabryce Miele w Ksawerowie i w fabryce Nokii w Bydgoszczy. Grupa Orange ma na tym polu spore doświadczenie także na innych rynkach europejskich.
– Trzy poprzednie wdrożenia w Polsce dotyczyły biznesu. Uczelnia jest dla nas czymś nowym, ale bardzo ważnym, ponieważ wiemy, że tutaj właśnie mogą powstać nowe rozwiązania. Uczelnie mogą testować i sprawdzać, jak wykorzystać tę sieć 5G najlepiej – mówi Małgorzata Ciechomska, dyrektorka smart city w Orange Polska. – Sieć 5G maksymalnie przyśpieszy przesył danych, zmniejszy opóźnienia do niemal niezauważalnego poziomu i umożliwi komunikację bardzo wielu czujników i urządzeń na małej przestrzeni. To z kolei doprowadzi do większej robotyzacji, automatyzacji, zapewni precyzyjną pracę tych urządzeń.
Sieć 5G, czyli nowa generacja transmisji danych, zapewnia szybką i niezawodną łączność wielu urządzeń IoT bez kilometrów kabli. Czujniki i sensory monitorują każdy etap procesu, co pozwala analizować i optymalizować go niemal w czasie rzeczywistym. Co istotne rozwiązania oparte na tej technologii są dla firm łatwe w rozbudowie i integracji, a przy tym relatywnie tanie.
– Perspektywy największych korzyści, jakie płyną z wykorzystania 5G, otwierają się m.in. przed takimi branżami jak logistyka, transport i produkcja przemysłowa – mówi ekspertka Orange Polska.
Rozwiązania wykorzystujące 5G już w tej chwili przyspieszają transformację cyfrową firm, automatyzując cykle produkcyjne, procesy dystrybucji i logistykę. Wykorzystanie tej technologii umożliwia m.in. szkolenie pracowników przy użyciu wirtualnej rzeczywistości czy cyfrowe wsparcie stanowisk pracy dzięki inteligentnym okularom z systemem rozszerzonej rzeczywistości.
Z badań zrealizowanych dla Orange’a wśród polskich firm różnej wielkości wynika, że ponad 80 proc. z nich postrzega 5G jako technologię atrakcyjną i przydatną w prowadzonej działalności biznesowej. Ponad 70 proc. uważa też, że 5G pomoże im ulepszyć oferty biznesowe i przyniesie nowe możliwości. Podobny odsetek deklaruje, że będzie niedługo potrzebować wsparcia dostawcy usług telekomunikacyjnych przy rozwijaniu i testowaniu usług 5G lub przy zastosowaniu kolejnych generacji sieci 5G.
– Sieć 5G to jest brakujący element w przemyśle 4.0. To jest zwieńczenie procesu cyfryzacji, transformacji cyfrowej przedsiębiorstw – podkreśla dr inż. Artur Pollak. – Ta technologia generuje bardzo duże oszczędności, np. eliminując okablowanie, które jest, po pierwsze, drogie, a po drugie, często ulega jakimś uszkodzeniom. Sieć 5G transmituje dane z bardzo dużą prędkością i precyzją.
Jak wskazuje, z perspektywy firm przyspieszenie transmisji danych, wyeliminowanie opóźnień i zwiększenie liczby podłączonych do sieci urządzeń na 1 km2 jest kluczowe. Chodzi bowiem o to, aby na terenie fabryk, magazynów, biur i centrów logistycznych można było instalować więcej komunikujących się ze sobą urządzeń i czujników. Umożliwiają one bieżące diagnozowanie problemów, szybkie reagowanie i optymalizację procesów. A to przyczynia się np. do poprawy koordynacji ruchu automatów i robotów wykorzystywanych w produkcji, zwiększając jednocześnie bezpieczeństwo pracy człowieka.
– Jeżeli weźmiemy pod uwagę klasyczne pętle sterowania, to przemysł jest przygotowany do tego, żeby wynik pewnej operacji był widoczny po około 50 ms. Natomiast sieć 5G umożliwia transmisję danych z prędkością do 1 ms. Mówimy więc o tym, że na 1 km2 możemy umieścić 1 mln sensorów i możemy go odpytywać co 1 milisekundę, by dostawać z niego informacje zwrotne – mówi prezes zarządu APA Group.
Fusy z kawy zamiast piasku. Taki komponent może wzmocnić beton z korzyścią dla środowiska
Inżynierowie z Royal Melbourne Institute of Technology w Australii opracowali metodę produkcji betonu przy użyciu fusów z kawy. Przekonują, że recykling odpadów organicznych może zmniejszyć zależność branży budowlanej od wydobywania zasobów naturalnych. Fusy z kawy pozwalają wyprodukować o 30 proc. mocniejszy beton i częściowo zastąpić nimi piasek.
Autorzy badania oszacowali, że co roku powstaje ok. 10 mld kg odpadów kawowych, z czego 75 mln kg w samej tylko Australii. Dzięki ponownemu wykorzystaniu fusów branża budowlana może się przyczynić do zmniejszenia emisji metanu, które gorzej wpływają na atmosferę niż dwutlenek węgla.
– Pracujemy nad recyklingiem różnych form odpadów organicznych. Ogromna ilość takich odpadów trafia na wysypiska. W Australii są one odpowiedzialne za około 3 proc. emisji gazów cieplarnianych. Rozmawiając przy kawie, poszukiwaliśmy różnych rozwiązań na przekształcenie odpadów w cenny zasób i właśnie wtedy pomyśleliśmy o fusach powstających przy przyrządzeniu tego napoju. Od tego zaczęło się nasze badanie – mówi agencji Newseria Innowacje współautor rozwiązania, dr Rajeev Roychand z Uniwersytetu RMIT w Australii.
Naukowcy przetworzyli fusy w biowęgiel – czarny, porowaty materiał bogaty w węgiel, który pozwala wzmocnić beton o 30 proc. i w 15 proc. objętości zastąpić piasek. Wykorzystali do tego proces pirolizy, próbując różnych poziomów temperatury. Okazało się, że najlepsze efekty dało podgrzanie fusów z kawy do 350 stopni Celsjusza bez użycia tlenu.
– Znacząco podnosimy w ten sposób wytrzymałość betonu i sprawiamy, że jego produkcja staje się bardziej przyjazna dla środowiska. Modyfikowane, przetworzone termicznie fusy z kawy mogą częściowo zastąpić piasek, który trzeba ciągle wydobywać, by spełnić wymogi branży budowlanej. Uzyskujemy przy tym o 30 proc. lepszą wytrzymałość betonu. Ten istotny wzrost wytrzymałości można wykorzystać do obniżenia zawartości cementu nawet o 10 proc. – wyjaśnia dr Rajeev Roychand.
Odkrycie może też pomóc w ochronie zasobów naturalnych, konkretnie piasku. Według obliczeń badaczy z Uniwersytetu w Lejdzie spośród wszystkich materiałów stałych eksploatowanych przez człowieka najszybciej rośnie wydobycie piasku i żwiru, a najwięcej tego pierwszego surowca zużywa się właśnie do produkcji betonu. W ciągu najbliższych 40 lat popyt na piasek może wzrosnąć o ok. 45 proc. W 2060 roku branża budowlana będzie potrzebowała 4,6 mld t rocznie (dla porównania w 2020 roku było to 3,2 mld t), zwłaszcza w Azji i Afryce.
Zrównoważone wydobycie piasku stanowi duże wyzwanie dla branży budowlanej. Surowiec używany do produkcji betonu wydobywa się z koryt rzek i jezior. Ten morski i pustynny się do tego nie nadaje. Nielegalne wydobycie piasku jest ogromnym problemem na całym świecie, przyczyniając się do nadmiernej eksploatacji i degradacji środowiska. Jest on wprawdzie surowcem odnawialnym, ale procesy erozji, w wyniku których powstaje, trwają długo. Przyroda nie jest w stanie odtworzyć jego zasobów tak szybko, żeby sprostać jego eksploatacji przez przemysł. Dlatego na znaczeniu zyskują rozwiązania, które mają pomóc w ograniczeniu zużycia tego surowca w branży budowlanej.
Australijscy badacze są zdania, że ich rozwiązanie ma dużą szansę na komercjalizację. Informują, że nawiązali już współpracę z kilkoma firmami budowlanymi. Rozwiązaniem są zainteresowani również lokalni włodarze.
– Pierwszy samorząd chce wykorzystać nasze rozwiązanie przy budowie chodnika. Trwają obecnie liczne konsultacje z firmami budowlanymi. Poza tym spotkaliśmy się z przedstawicielami kilku firm budowlanych, którzy są bardzo entuzjastycznie nastawieni i chcą zastosować nasz beton w przyszłych inwestycjach. Spotkaliśmy się też z architektem, który projektuje luksusowy hotel i chce skorzystać z naszego produktu, by zapewnić wysokie parametry w zakresie zrównoważonego rozwoju i obniżyć emisje. Trwają więc liczne konsultacje, również z podmiotami zagranicznymi. Wiele przedsiębiorstw z zagranicy interesuje się naszym rozwiązaniem, wiele projektów jest już w fazie finalizacji i zostanie ukończonych przed końcem roku lub na początku następnego – zapowiada badacz z Uniwersytetu RMIT.
Inżynierowie z Australii zapowiadają, że będą pracować nad możliwością użycia innych niż kawa surowców organicznych do poprawy właściwości betonu. Niedawno nad wykorzystaniem recyklingu w budownictwie pochylili się też naukowcy z Uniwersytetu Kitakyushu w Japonii. Odkryli, że do produkcji betonu można wykorzystać odpady z jednorazowych pieluch. Można nimi zastąpić od 9 do 40 proc. piasku, w zależności od tego, w jakim elemencie się znajdą, bez zmniejszenia wytrzymałości betonu. Naukowcy zbudowali eksperymentalny dom o powierzchni 36 mkw., według indonezyjskich standardów budowlanych, bo to z myślą o problemach w mieszkalnictwie na tym rynku realizowali ten projekt. W sumie zużyto 1,7 m3 odpadów pieluszkowych.
Sport news
Kolejne instytucje obniżają prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski. Pomimo dużej niepewności nie grozi nam...
Rozwój rynku wielkoskalowych magazynów energii przyspiesza. W planach inwestycje o wartości powyżej miliarda złotych
Budowa wielkoskalowych bateryjnych magazynów energii przyspiesza zarówno globalnie, jak i w Polsce – czego przykładem są projekty, które pojawiły się podczas ostatniej, grudniowej aukcji mocy. Po raz pierwszy 17-letnie kontrakty mocowe zdobyło wówczas pięć takich instalacji o łącznej mocy ok. 165 MW. – Do tej pory mieliśmy w Polsce do czynienia tylko z wybranymi, bardzo małymi projektami magazynów energii. Myślę, że zainteresowanie tak naprawdę dopiero teraz się wykreuje – mówi Jacek Bogucki z Banku Gospodarstwa Krajowego. Jak wskazuje, jeszcze do niedawna problemem było też finansowanie dłużne takich inwestycji, ale i to już się zmienia.
– W obecnej aukcji mocy na rok 2028 jest w sumie ok. 16 gigawatów projektów magazynowych, czyli naprawdę potężna ilość – aczkolwiek z zastrzeżeniem, że w prekwalifikacji, która była na początku roku, nie trzeba było mieć warunków technicznego przyłączenia do sieci. Teraz będzie kolejna certyfikacja, po której dopiero zobaczymy, jaka jest realna liczba tych projektów magazynowych, która będzie zgłoszona do aukcji grudniowej. Liczymy, że to wciąż będzie pokaźna liczba – mówi Jacek Bogucki, dyrektor Biura Branży Energetycznej i Technologii, Departament Analiz Branżowych Banku Gospodarstwa Krajowego.
Magazyny energii po raz pierwszy pojawiły się dopiero w siódmej aukcji na polskim rynku mocy, w grudniu ub.r. Podczas aukcji głównej na rok dostaw 2027 17-letnie kontrakty mocowe zdobyło pięć takich instalacji o łącznej mocy ok. 165 MW. Największy pozyskała spółka Columbus Energy, która zakontraktowała prawie 124 MW w planowanym w południowej Polsce magazynie o mocy 133 MW i pojemności 532 MWh. 17-letni kontrakt na 21 MW dla magazynu energii elektrycznej powstającego na Podkarpaciu zdobyła notowana też na giełdzie w Sztokholmie firma OX2, a wśród zwycięzców aukcji znalazły się też Battery ESS-1 (9,2 MW), PKE Pomorze we współpracy z Hynfra Energy Storage i funduszem Heyka Capital Markets Group (6,5 MW) oraz Energa Wytwarzanie (3,8 MW).
Nie było wśród nich zapowiadanego przez Grupę PGE wielkoskalowego, bateryjnego magazynu energii w Żarnowcu. Prawdopodobnie pojawi się jednak podczas aukcji głównej na rok dostaw 2028, zaplanowanej przez PSE na 14 grudnia br.
– Projekt PGE Żarnowiec to instalacja o mocy powyżej 200 MW i wartości z pewnością powyżej miliarda złotych. Ale zakładając, że wsparcie uzyskane z rynku mocy będzie takie jak w ostatnich latach, to jest to projekt w dużej mierze bankowalny, który może liczyć na finansowanie w wysokości nawet 200–300 mln zł, może i więcej – mówi ekspert.
Jak wskazuje, jeszcze do niedawna zainteresowanie rynkiem magazynowania energii i inwestowaniem w takie instalacje było niewielkie – zarówno w Polsce, jak i globalnie. Jednak to się zmienia na przestrzeni ostatnich kilku lat. Według wyliczeń BloombergNEF w 2022 roku padł rekord i globalnie do użytku oddano 16 GW mocy (35 GWh pojemności), co stanowiło wzrost o 68 proc. r/r, a kilka państw ogłosiło ambitne cele w zakresie magazynowania energii o łącznej wartości ponad 130 GW do 2030 roku. Według prognoz w kolejnych latach rynek ma rosnąć w średniorocznym tempie 23 proc., a skumulowana prognoza na koniec tej dekady to 508 GW (1432 Gwh), z czego 114 GW w regionie EMEA.
Rosnące zainteresowanie widać też w Polsce, gdzie ambitne plany związane z inwestycjami w magazynowanie energii mają zarówno prywatne podmioty, jak również państwowe spółki energetyczne. Dla przykładu aktualna strategia Grupy PGE zakłada budowę jednostek magazynowania o łącznej mocy co najmniej 800 MW do 2030 roku, a budowany przez nią bateryjny magazyn energii w Żarnowcu (o mocy powyżej 200 MW i pojemności powyżej 820 MWh) będzie największą jak dotąd instalacją tego typu w Europie.
– Do tej pory mieliśmy w Polsce do czynienia tylko z wybranymi, bardzo małymi projektami magazynów energii. Co więcej one były jeszcze realizowane najczęściej w innej formule. Myślę, że zainteresowanie tak naprawdę dopiero teraz się wykreuje – mówi Jacek Bogucki.
W Polsce legislacja dopiero od 2021 roku uwzględnia magazyny energii. Ekspert BGK wskazuje, że jeszcze do niedawna problemem było też finansowanie dłużne takich inwestycji. Jednak i to powoli się zmienia.
– Przychód takiego magazynu pochodzi w zasadzie z trzech źródeł. Pierwsze to rynek mocy i do tej pory wsparcie, które można było stąd otrzymać, było raczej niskie, wynosiło około 200–250 tys. zł za megawat. Jednak podczas ostatniej aukcji to wsparcie wyniosło już 400 tys. zł, więc było istotnie wyższe. Druga kwestia to oczywiście wsparcie w postaci regulacyjnych usług systemowych. Jeszcze do niedawna w rachunkach ekonomicznych widzieliśmy potężną niepewność co do tego założenia. Teraz wiemy już nieco więcej i faktycznie wydaje się, że te pierwsze projekty, które będą w eksploatacji, dostaną już dość wysoki poziom tych regulacyjnych usług wsparcia, przynajmniej przez pierwsze lata. A to z pewnością pozwoli już tym projektom wygenerować adekwatny zwrot dla akcjonariuszy. Szczególnie biorąc pod uwagę, że jest jeszcze trzecie źródło dochodów dla magazynów, mianowicie gra na spreadach cenowych w trakcie doby – mówi Jacek Bogucki.
Jak wskazuje, ożywienie na rynku magazynowania energii odzwierciedlają projekty, które pojawiły się podczas ostatniej aukcji mocy. Planowany przez OX2 magazyn na Podkarpaciu – o mocy 50 MW i pojemności 100 MWh – ma już zabezpieczone warunki przyłączenia i trwa proces deweloperski zmierzający do wyboru wykonawcy. Podobnie jest w przypadku spółki Columbus Energy, która planuje uruchomić swój magazyn o mocy 133 MW i pojemności 532,4 MWh w 2026 roku. Firma posiada warunki przyłączenia na całą moc magazynu i negocjuje z podmiotami zainteresowanymi realizacją tej inwestycji. Według podanych przez nią informacji jej wartość jest szacowana na ok. 1 mld zł i będzie finansowana ze środków zewnętrznych.
– Te projekty jak najbardziej będą mogły uzyskać finansowanie, bo ich przewidywalność ekonomiczna jest wysoka. I myślę, że co najmniej do wysokości wsparcia z rynku mocy takie projekty będą bankowalne i będą mogły uzyskać wsparcie w postaci finansowania dłużnego – mówi ekspert BGK.
Columbus Energy planuje na południu Polski jeszcze dwa wielkoskalowe magazyny – jeden o mocy 62,7 MW (250,8 MWh pojemności), którego wartość jest szacowana na ok. 500 mln zł, oraz drugi – o mocy 202,44 MW (810,18 MWh) i kosztach szacowanych na ok. 1,6 mld zł. Spółka podaje, że w obu przypadkach ma już warunki przyłączenia do sieci przesyłowej, a zaplanowane projekty będą realizowane z wykorzystaniem finansowania zewnętrznego.
O konieczności położenia większego nacisku na inwestycje w magazyny energii dyrektor Biura Branży Energetycznej i Technologii w Departamencie Analiz Branżowych BGK wraz z innymi przedstawicielami rynku energetycznego dyskutował podczas debaty „OZE i magazynowanie energii. Strategia, rozwój, logistyka i technologia”, zorganizowanej przez agencję Newseria w ramach cyklu spotkań HASHDebatyPodNapięciem.
W Warszawie powstało największe i najnowocześniejsze centrum prasowe w Polsce. Ma pomóc w rozwoju...
Minister finansów: Nowe przepisy VAT zlikwidują nieuczciwą konkurencję w e-handlu. Wyrównają szanse europejskich...
Aplikacja do ratowania jedzenia przed wyrzuceniem zdobywa coraz więcej zwolenników. W ten sam sposób...
– Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów: zaczęliśmy od ratowania jedzenia, ale widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z drogerii, które też mają określoną datę przydatności – mówi Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes start-upu Foodsi. Podstawowym celem aplikacji wciąż jest jednak przeciwdziałanie marnowaniu żywności. Łączy w tym celu sklepy i restauracje mające nadwyżki jedzenia, z użytkownikami, którzy chcą je kupić w promocyjnej cenie. Liczba uratowanych paczek sięga już miliona, a twórcy aplikacji przygotowują się powoli do zagranicznej ekspansji.
Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) podaje, że każdego roku na świecie marnuje się ok. 1,3 mld t żywności, która wciąż nadaje się do spożycia. Natomiast w Polsce – jak pokazuje ubiegłoroczny raport NIK i przytaczane w nim dane – każdego roku na śmietnik trafia prawie 5 mln t jedzenia, czyli średnio 150 kg w każdej sekundzie. Najwięcej (ok. 60 proc.) stanowi żywność z gospodarstw domowych. Badania prowadzone w ramach „Programu racjonalizacji strat i ograniczania marnotrawstwa żywności” (PROM) pokazały, że Polacy najczęściej wyrzucają jedzenie z powodu jego zepsucia albo przeoczenia daty ważności. Jednak więcej niż co czwarty konsument przyznał, że zdarza mu się wyrzucać jedzenie, ponieważ przygotował jego zbyt dużą ilość.
– Skala marnowania żywności jest zbyt duża. Około 1/3 tego, co produkujemy, co trafia do sklepów, lokali i na nasze stoły, ostatecznie ląduje w śmietniku – mówi agencji Newseria Biznes Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes Foodsi.
Z wyliczeń NIK wynika, że istotny udział w skali problemu mają jednak nie tylko konsumenci. Nieco ponad 31 proc. marnowanej w Polsce żywności pochodzi z przetwórstwa i produkcji rolniczej, 7 proc. – ze sklepów i sektora handlu, a blisko 1,3 proc. – z gastronomii. I choć procentowo wydaje się to relatywnie niewiele, to z badań przeprowadzonych w ramach PROM wynika, że w samym tylko sektorze handlu co roku marnuje się 337 tys. t jedzenia. Tylko niewielką jego część udaje się zagospodarować: w 2020 roku w ramach ustawy o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności organizacje pozarządowe dostały od sprzedawców w sumie nieco ponad 18,5 tys. t produktów spożywczych, które niemal w całości przekazały potrzebującym (dane GIOŚ). To zaledwie ok. 5,5 proc. żywności marnowanej w handlu i ok. 0,4 proc. całej żywności marnowanej w Polsce.
– Foodsi adresuje problem marnowania żywności, staramy się sprawić, żeby jedzenie przestało marnować się w tak dużej skali. Ale też staramy się również wpływać na świadomość naszych odbiorców, edukować ich, pokazując wagę problemu i to, jak mu zapobiegać – mówi prezes start-upu. – Kwestia marnowania żywności jest nam bliska. Obserwowaliśmy ten problem, pracując w gastronomii w czasach studenckich. Później dodatkowo się dokształciliśmy, co też otworzyło nam oczy na to zjawisko i finalnie doprowadziło do stworzenia projektu, który na początku był dla zabawy, a potem przerodził się w szybko rozwijający się biznes.
Foodsi to polski start-up w duchu zero waste, który powstał w 2019 roku. Rozwija aplikację umożliwiającą spożytkowanie nadwyżek jedzenia, które każdego dnia powstają w restauracjach, piekarniach, sklepach i punktach gastronomicznych. Jej użytkownicy mogą kupić takie produkty, płacąc za nie minimum 50 proc. taniej. Dzięki temu w niskiej cenie zyskują wciąż pełnowartościowe produkty żywnościowe lub gotowe dania, których punkty gastronomiczne następnego dnia już nie będą mogły sprzedać. Dla przedsiębiorców to dodatkowe źródło przychodów i oszczędność kosztów związanych z utylizacją produktów. Finalnie znacznie mniej jedzenia trafia na śmietnik.
– Zainteresowanie po stronie sklepów i restauracji jest coraz większe, ponieważ edukacja rynku postępuje. Na początku, kiedy startowaliśmy, wyglądało to trochę inaczej. Wtedy nasi potencjalni partnerzy czuli się wręcz obrażeni tym, że sugerujemy, iż u nich się coś wyrzuca. Natomiast w tej chwili jesteśmy coraz popularniejszym narzędziem – mówi współzałożyciel Foodsi. – Udało nam się uratować już bardzo dużo jedzenia. Nasze lokale partnerskie chętnie korzystają z aplikacji. Niebawem przekroczymy milion uratowanych paczek żywnościowych, co zajęło nam dwa lata pracy, ale myślę, że kolejny milion zamknie się w kilka miesięcy.
Jak wskazuje, liczba użytkowników aplikacji mobilnej Foodsi sukcesywnie rośnie. To głównie mieszkańcy dużych miast, bo na nich skupia się działalność start-upu, ale niebawem się to zmieni.
– Będziemy docierać również do mniejszych miejscowości, które też mają na swojej mapie piekarnie, kawiarnie, restauracje czy sklepy, w których istnieje problem marnowania żywności – zapowiada Mateusz Kowalczyk. – W ostatnim czasie trochę inaczej spoglądamy na rynek. Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów, bo widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z różnych drogerii, które też mają określoną datę przydatności.
Niedawno start-up pozyskał 6 mln zł finansowania, które zapewniły m.in. fundusze CofounderZone i Satus Starter oraz inwestorzy prywatni – w tym założyciele Pyszne.pl. Zastrzyk finansowania ma pomóc w dalszym rozwoju aplikacji, pozyskiwaniu nowych lokali i zwiększeniu dotarcia w Polsce, a także przygotowaniu do zagranicznej ekspansji.
– Plany na dalszy rozwój to przede wszystkim docieranie do coraz większej liczby miejsc, które ratują jedzenie, jak i użytkowników, którzy będą je ratować. Chcemy to robić coraz szerzej, docierać do większej liczby mniejszych miast, a w dalszej kolejności na kolejne rynki – zapowiada współzałożyciel Foodsi.