World news
Neuromarketing coraz silniejszym narzędziem sprzedaży. Coraz silniej wpływa na nasze decyzje...
Travel guides
Tech
Aplikacja do ratowania jedzenia przed wyrzuceniem zdobywa coraz więcej zwolenników. W...
– Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów: zaczęliśmy od ratowania jedzenia, ale widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z drogerii, które też mają określoną datę przydatności – mówi Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes start-upu Foodsi. Podstawowym celem aplikacji wciąż jest jednak przeciwdziałanie marnowaniu żywności. Łączy w tym celu sklepy i restauracje mające nadwyżki jedzenia, z użytkownikami, którzy chcą je kupić w promocyjnej cenie. Liczba uratowanych paczek sięga już miliona, a twórcy aplikacji przygotowują się powoli do zagranicznej ekspansji.
Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) podaje, że każdego roku na świecie marnuje się ok. 1,3 mld t żywności, która wciąż nadaje się do spożycia. Natomiast w Polsce – jak pokazuje ubiegłoroczny raport NIK i przytaczane w nim dane – każdego roku na śmietnik trafia prawie 5 mln t jedzenia, czyli średnio 150 kg w każdej sekundzie. Najwięcej (ok. 60 proc.) stanowi żywność z gospodarstw domowych. Badania prowadzone w ramach „Programu racjonalizacji strat i ograniczania marnotrawstwa żywności” (PROM) pokazały, że Polacy najczęściej wyrzucają jedzenie z powodu jego zepsucia albo przeoczenia daty ważności. Jednak więcej niż co czwarty konsument przyznał, że zdarza mu się wyrzucać jedzenie, ponieważ przygotował jego zbyt dużą ilość.
– Skala marnowania żywności jest zbyt duża. Około 1/3 tego, co produkujemy, co trafia do sklepów, lokali i na nasze stoły, ostatecznie ląduje w śmietniku – mówi agencji Newseria Biznes Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes Foodsi.
Z wyliczeń NIK wynika, że istotny udział w skali problemu mają jednak nie tylko konsumenci. Nieco ponad 31 proc. marnowanej w Polsce żywności pochodzi z przetwórstwa i produkcji rolniczej, 7 proc. – ze sklepów i sektora handlu, a blisko 1,3 proc. – z gastronomii. I choć procentowo wydaje się to relatywnie niewiele, to z badań przeprowadzonych w ramach PROM wynika, że w samym tylko sektorze handlu co roku marnuje się 337 tys. t jedzenia. Tylko niewielką jego część udaje się zagospodarować: w 2020 roku w ramach ustawy o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności organizacje pozarządowe dostały od sprzedawców w sumie nieco ponad 18,5 tys. t produktów spożywczych, które niemal w całości przekazały potrzebującym (dane GIOŚ). To zaledwie ok. 5,5 proc. żywności marnowanej w handlu i ok. 0,4 proc. całej żywności marnowanej w Polsce.
– Foodsi adresuje problem marnowania żywności, staramy się sprawić, żeby jedzenie przestało marnować się w tak dużej skali. Ale też staramy się również wpływać na świadomość naszych odbiorców, edukować ich, pokazując wagę problemu i to, jak mu zapobiegać – mówi prezes start-upu. – Kwestia marnowania żywności jest nam bliska. Obserwowaliśmy ten problem, pracując w gastronomii w czasach studenckich. Później dodatkowo się dokształciliśmy, co też otworzyło nam oczy na to zjawisko i finalnie doprowadziło do stworzenia projektu, który na początku był dla zabawy, a potem przerodził się w szybko rozwijający się biznes.
Foodsi to polski start-up w duchu zero waste, który powstał w 2019 roku. Rozwija aplikację umożliwiającą spożytkowanie nadwyżek jedzenia, które każdego dnia powstają w restauracjach, piekarniach, sklepach i punktach gastronomicznych. Jej użytkownicy mogą kupić takie produkty, płacąc za nie minimum 50 proc. taniej. Dzięki temu w niskiej cenie zyskują wciąż pełnowartościowe produkty żywnościowe lub gotowe dania, których punkty gastronomiczne następnego dnia już nie będą mogły sprzedać. Dla przedsiębiorców to dodatkowe źródło przychodów i oszczędność kosztów związanych z utylizacją produktów. Finalnie znacznie mniej jedzenia trafia na śmietnik.
– Zainteresowanie po stronie sklepów i restauracji jest coraz większe, ponieważ edukacja rynku postępuje. Na początku, kiedy startowaliśmy, wyglądało to trochę inaczej. Wtedy nasi potencjalni partnerzy czuli się wręcz obrażeni tym, że sugerujemy, iż u nich się coś wyrzuca. Natomiast w tej chwili jesteśmy coraz popularniejszym narzędziem – mówi współzałożyciel Foodsi. – Udało nam się uratować już bardzo dużo jedzenia. Nasze lokale partnerskie chętnie korzystają z aplikacji. Niebawem przekroczymy milion uratowanych paczek żywnościowych, co zajęło nam dwa lata pracy, ale myślę, że kolejny milion zamknie się w kilka miesięcy.
Jak wskazuje, liczba użytkowników aplikacji mobilnej Foodsi sukcesywnie rośnie. To głównie mieszkańcy dużych miast, bo na nich skupia się działalność start-upu, ale niebawem się to zmieni.
– Będziemy docierać również do mniejszych miejscowości, które też mają na swojej mapie piekarnie, kawiarnie, restauracje czy sklepy, w których istnieje problem marnowania żywności – zapowiada Mateusz Kowalczyk. – W ostatnim czasie trochę inaczej spoglądamy na rynek. Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów, bo widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z różnych drogerii, które też mają określoną datę przydatności.
Niedawno start-up pozyskał 6 mln zł finansowania, które zapewniły m.in. fundusze CofounderZone i Satus Starter oraz inwestorzy prywatni – w tym założyciele Pyszne.pl. Zastrzyk finansowania ma pomóc w dalszym rozwoju aplikacji, pozyskiwaniu nowych lokali i zwiększeniu dotarcia w Polsce, a także przygotowaniu do zagranicznej ekspansji.
– Plany na dalszy rozwój to przede wszystkim docieranie do coraz większej liczby miejsc, które ratują jedzenie, jak i użytkowników, którzy będą je ratować. Chcemy to robić coraz szerzej, docierać do większej liczby mniejszych miast, a w dalszej kolejności na kolejne rynki – zapowiada współzałożyciel Foodsi.
Health
Przez trudną sytuację gospodarczą średnie firmy produkcyjne odkładają na później plany...
W ubiegłym roku miało miejsce znaczące przyspieszenie cyfryzacji w polskich przedsiębiorstwach produkcyjnych. Jednak w tej chwili trudne otoczenie gospodarcze hamuje plany i ambicje firm dotyczące tego obszaru. Z opracowanego przez Siemens Polska raportu „Digi Index 2023” wynika, że wskaźnik cyfrowej dojrzałości cyfrowej średnich przedsiębiorstw spadł w tym roku do poziomu 1,8 w porównaniu do 2,4 w ubiegłym. Jako główny hamulec na drodze do transformacji cyfrowej w tegorocznej edycji raportu przedsiębiorstwa po raz kolejny wskazały na ten sam czynnik, czyli niewystarczające budżety. Nieco szybciej niż średnie firmy cyfryzują się duże podmioty, dysponujące większymi zasobami na ten cel.
Autorzy badania wskazują, że tegorocznego spadku wskaźnika Digi Index dla średnich firm nie należy odczytywać jako porażki czy sygnału spowolnienia transformacji w polskim przemyśle produkcyjnym. Niższy wynik oznacza po prostu, że część projektów, które były wdrażane we wcześniejszych latach, w tym roku naturalną koleją rzeczy została zakończona albo przesunięta na bardziej sprzyjający okres w gospodarce. Transformacja cyfrowa jest procesem rozłożonym na lata.
– Poziom digitalizacji polskich przedsiębiorstw produkcyjnych się poprawia. Świadomość firm rośnie, coraz częściej podejmowane są tematy transformacji cyfrowej, aczkolwiek wciąż jest bardzo dużo do zrobienia. Potencjał rozwojowy tych firm i rozwoju ich elastyczności operacyjnej jest cały czas na wyciągnięcie ręki i trzeba tylko po niego sięgnąć – mówi agencji Newseria Biznes Łukasz Otta, dyrektor ds. transformacji cyfrowej i rozwoju biznesu w Siemens Polska.
Siemens Polska od czterech lat bada poziom digitalizacji działających w Polsce średniej wielkości firm produkcyjnych z wybranych branż: food & beverage (żywność i napoje), automotive (motoryzacja), machinery (produkcja maszyn) oraz chemistry & pharmacy (chemia i farmacja). Wyliczany na podstawie tych badań wskaźnik Digi Index (w skali od 1 do 4) jest barometrem świadomości technologicznej rodzimych przedsiębiorstw i ich menedżerów, odzwierciedlającym ich poziom cyfrowej dojrzałości.
Tegoroczna edycja tego badania, przeprowadzonego na grupie 150 firm produkcyjnych (zatrudniających 50–249 pracowników), pokazuje, że trudne otoczenie gospodarcze zweryfikowało ich plany transformacji cyfrowej. Digi Index dla średnich firm wynosi 1,8 i jest wyraźnie niższy niż w 2022 roku. Digitalizacja trwa, ale duża grupa producentów wciąż zmaga się z wyzwaniami w obszarze cyfrowej transformacji, a bieżące wyzwania im tego nie ułatwiają.
– Spadek średniej wartości Digi Indexu może wynikać z kilku powodów. Przede wszystkim trudne czasy w lokalnej i globalnej ekonomii, skoki kosztów energii, inflacja, niestabilna sytuacja za naszą granicą – to wszystko wpływa na pewną wstrzemięźliwość, jeśli chodzi o jakiekolwiek inwestycje w organizacjach – mówi Łukasz Otta.
Pozytywny jest fakt, że w tegorocznej edycji Digi Indexu już 4 proc. badanych firm zadeklarowało poziom cyfryzacji produkcji przekraczający 81 proc. – to o 3,3 pkt proc. więcej niż przed rokiem. Jednak najwięcej przedsiębiorstw (średnio co trzecie) oceniło swój poziom cyfryzacji produkcji jako mieszczący się w przedziale 41–60 proc. Wciąż jest też znacząca grupa firm (22 proc. ankietowanych), która zadeklarowała, że ich poziom cyfryzacji produkcji nie przekracza 20 proc.
– Według Digi Indexu na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o stopień cyfryzacji, w tym roku ponownie znalazł się przemysł samochodowy. Wynika to z faktu, że ta branża od początku buduje swoją wartość wokół technologii wytwarzania samochodów, ale także technologii, w które one są wyposażane – mówi dyrektor w Siemens Polska. – Po drugie, jeżeli mówimy o koncernach samochodowych, które operują na globalnym rynku, to ich stopień cyfryzacji musi być tak dobry, jak rozległe jest pole działania tych przedsiębiorstw. Operowanie na tak wielu rynkach byłoby po prostu niemożliwe bez wykorzystania cyfryzacji.
Tegoroczny wynik Digi Index dla średnich firm z sektora automotive wyniósł 2,0. Przedsiębiorstwa z tej branży znajdują się najdalej na ścieżce digitalizacji. Zaraz za nimi plasują się firmy z sektora produkcji maszyn oraz branży chemicznej i farmaceutycznej (w obu przypadkach 1,8). W tyle pozostaje natomiast sektor spożywczy (1,6).
– W przypadku rynku spożywczego mówimy raczej o rynkach lokalnych, o bardzo regionalnym poziomie działania. Natomiast polskie przedsiębiorstwa z tej branży też coraz częściej stawiają na cyfryzację, przede wszystkim dlatego że chcą podbijać inne rynki, zdobywać nowych klientów, podnosić konkurencyjność. Także częste zmiany i krótkie serie produktów wymuszają niejako zastosowanie narzędzi cyfrowych – mówi Łukasz Otta. – Transformacja cyfrowa jest dla branży spożywczej idealnym remedium na potrzebę monitorowania kosztów produkcji, podnoszenia jej elastyczności, pozyskiwanie z rynku informacji o tym, co się z nią dzieje. W Polsce jest w tym obszarze duży potencjał, ponieważ mamy tu bardzo wiele podmiotów zaliczających się do rynku spożywczego.
W tym roku badanie Digi Index po raz pierwszy objęło również duże firmy produkcyjne, zatrudniające powyżej 250 pracowników. W ich przypadku wartość indeksu okazała się znacząco wyższa i wyniosła 2,7, co w praktyce oznacza, że większość z nich wykorzystuje cyfrowe narzędzia w codziennej działalności operacyjnej. Tak dobry wynik dużych przedsiębiorstw to m.in. efekt znacznie wyższych budżetów niż w przypadku średnich podmiotów.
– Duże firmy cyfryzują się szybciej, ponieważ bardzo często są to organizacje globalne i tu zachodzi transfer wiedzy pomiędzy różnymi lokalizacjami – wyjaśnia ekspert Siemens Polska.
Średnie i duże firmy inaczej postrzegają bariery stojące na drodze do transformacji cyfrowej. Największe podmioty częściej wskazywały brak możliwości integracji systemów informacyjnych różnych dostawców (blisko 37 proc.), a kwestie finansowe i nieumiejętność wykorzystania zgromadzonych danych znalazły się ex aequo na drugim miejscu (po 33 proc. wskazań). Prawie co czwarta badana firma wskazała, że problemem jest również brak systematycznego planowania na wczesnym etapie produkcji, co skutkuje koniecznością przeróbek na późniejszych etapach.
– Z kolei bariery wymieniane przez średnie przedsiębiorstwa w naszym badaniu to przede wszystkim finansowanie, trudności w zarządzaniu danymi i planowanie strategiczne. Jednak z mojej perspektywy to właśnie planowanie strategiczne – a właściwie jego brak – jest największą przeszkodą, ponieważ właściwe zaplanowanie transformacji cyfrowej w przedsiębiorstwie produkcyjnym powinno dać nam jasną odpowiedź na pytanie o to, jak mój biznes na tym skorzysta – mówi Łukasz Otta.
Digi Index bada sześć obszarów cyfryzacji w firmach: planowanie strategiczne, organizacja i administracja, integracja systemów, produkcja i działanie operacyjne, zarządzanie danymi oraz zastosowanie procesów cyfrowych, dla których wyliczana jest oddzielna wysokość wskaźnika. W tegorocznej edycji tego badania najbardziej scyfryzowanym obszarem (z wynikiem 3,0) okazało się zarządzanie danymi – pomimo wskazywanych przez firmy trudności w tej sferze.
– Firmy bardzo mocno idą w gromadzenie danych produkcyjnych, to jest mocna strona polskich przedsiębiorstw. Z drugiej strony wciąż mają apetyt na to, aby te dane wykorzystywać lepiej, bardziej online. Następnym krokiem jest więc lepsza utylizacja tych danych w celach biznesowych, żeby móc m.in. przewidywać koszty, planować zasoby czy organizację produkcji – wyjaśnia ekspert.
Tym, z czym firmy mają z kolei największy problem, jest obszar organizacji i administracji, który znajduje się na przeciwległym biegunie Digi Indexu i który uzyskał wynik zaledwie 1,0. W tym przypadku wyzwaniem okazało się zwłaszcza ustalenie roli liderów i zespołów działających na rzecz rozwoju cyfryzacji, jak również uruchomienie programów wspierających pracowników w rozwijaniu umiejętności cyfrowych.
– Skuteczna transformacja cyfrowa będzie tak dobra jak wdrożenie tej technologii i umiejętne wykorzystanie tej technologii przez cały zakład produkcyjny. Sam zakup nawet najlepszej technologii informatycznej nie jest równy transformacji cyfrowej danego przedsiębiorstwa. Dopiero nauczenie i przyzwyczajenie ludzi do tej technologii pozwala się rozwijać – mówi Łukasz Otta. – Istotne jest również to, że dobrze poprowadzona transformacja cyfrowa nie ma końca, jest po prostu procesem ciągłym.
Link do raportu Digi Index 2023: https://www.siemens.com/pl/pl/o-firmie/raporty-siemens/digi-index-2023.html
Most popular
Słodki olej alternatywą dla cukru w kryształkach. Produkt pozwoli kilkudziesięciokrotnie zredukować spożycie cukru
Powstanie superkombinezon przyszłości. Ochroni przed wszelkimi wirusami i zagrożeniami chemicznymi żołnierzy czy medyków [DEPESZA]
PKEE: Cała Europa zmaga się z podwyżkami cen energii. Głównymi powodami unijna polityka klimatyczna...
Aplikacja do ratowania jedzenia przed wyrzuceniem zdobywa coraz więcej zwolenników. W ten sam sposób...
– Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów: zaczęliśmy od ratowania jedzenia, ale widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z drogerii, które też mają określoną datę przydatności – mówi Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes start-upu Foodsi. Podstawowym celem aplikacji wciąż jest jednak przeciwdziałanie marnowaniu żywności. Łączy w tym celu sklepy i restauracje mające nadwyżki jedzenia, z użytkownikami, którzy chcą je kupić w promocyjnej cenie. Liczba uratowanych paczek sięga już miliona, a twórcy aplikacji przygotowują się powoli do zagranicznej ekspansji.
Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) podaje, że każdego roku na świecie marnuje się ok. 1,3 mld t żywności, która wciąż nadaje się do spożycia. Natomiast w Polsce – jak pokazuje ubiegłoroczny raport NIK i przytaczane w nim dane – każdego roku na śmietnik trafia prawie 5 mln t jedzenia, czyli średnio 150 kg w każdej sekundzie. Najwięcej (ok. 60 proc.) stanowi żywność z gospodarstw domowych. Badania prowadzone w ramach „Programu racjonalizacji strat i ograniczania marnotrawstwa żywności” (PROM) pokazały, że Polacy najczęściej wyrzucają jedzenie z powodu jego zepsucia albo przeoczenia daty ważności. Jednak więcej niż co czwarty konsument przyznał, że zdarza mu się wyrzucać jedzenie, ponieważ przygotował jego zbyt dużą ilość.
– Skala marnowania żywności jest zbyt duża. Około 1/3 tego, co produkujemy, co trafia do sklepów, lokali i na nasze stoły, ostatecznie ląduje w śmietniku – mówi agencji Newseria Biznes Mateusz Kowalczyk, współzałożyciel i prezes Foodsi.
Z wyliczeń NIK wynika, że istotny udział w skali problemu mają jednak nie tylko konsumenci. Nieco ponad 31 proc. marnowanej w Polsce żywności pochodzi z przetwórstwa i produkcji rolniczej, 7 proc. – ze sklepów i sektora handlu, a blisko 1,3 proc. – z gastronomii. I choć procentowo wydaje się to relatywnie niewiele, to z badań przeprowadzonych w ramach PROM wynika, że w samym tylko sektorze handlu co roku marnuje się 337 tys. t jedzenia. Tylko niewielką jego część udaje się zagospodarować: w 2020 roku w ramach ustawy o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności organizacje pozarządowe dostały od sprzedawców w sumie nieco ponad 18,5 tys. t produktów spożywczych, które niemal w całości przekazały potrzebującym (dane GIOŚ). To zaledwie ok. 5,5 proc. żywności marnowanej w handlu i ok. 0,4 proc. całej żywności marnowanej w Polsce.
– Foodsi adresuje problem marnowania żywności, staramy się sprawić, żeby jedzenie przestało marnować się w tak dużej skali. Ale też staramy się również wpływać na świadomość naszych odbiorców, edukować ich, pokazując wagę problemu i to, jak mu zapobiegać – mówi prezes start-upu. – Kwestia marnowania żywności jest nam bliska. Obserwowaliśmy ten problem, pracując w gastronomii w czasach studenckich. Później dodatkowo się dokształciliśmy, co też otworzyło nam oczy na to zjawisko i finalnie doprowadziło do stworzenia projektu, który na początku był dla zabawy, a potem przerodził się w szybko rozwijający się biznes.
Foodsi to polski start-up w duchu zero waste, który powstał w 2019 roku. Rozwija aplikację umożliwiającą spożytkowanie nadwyżek jedzenia, które każdego dnia powstają w restauracjach, piekarniach, sklepach i punktach gastronomicznych. Jej użytkownicy mogą kupić takie produkty, płacąc za nie minimum 50 proc. taniej. Dzięki temu w niskiej cenie zyskują wciąż pełnowartościowe produkty żywnościowe lub gotowe dania, których punkty gastronomiczne następnego dnia już nie będą mogły sprzedać. Dla przedsiębiorców to dodatkowe źródło przychodów i oszczędność kosztów związanych z utylizacją produktów. Finalnie znacznie mniej jedzenia trafia na śmietnik.
– Zainteresowanie po stronie sklepów i restauracji jest coraz większe, ponieważ edukacja rynku postępuje. Na początku, kiedy startowaliśmy, wyglądało to trochę inaczej. Wtedy nasi potencjalni partnerzy czuli się wręcz obrażeni tym, że sugerujemy, iż u nich się coś wyrzuca. Natomiast w tej chwili jesteśmy coraz popularniejszym narzędziem – mówi współzałożyciel Foodsi. – Udało nam się uratować już bardzo dużo jedzenia. Nasze lokale partnerskie chętnie korzystają z aplikacji. Niebawem przekroczymy milion uratowanych paczek żywnościowych, co zajęło nam dwa lata pracy, ale myślę, że kolejny milion zamknie się w kilka miesięcy.
Jak wskazuje, liczba użytkowników aplikacji mobilnej Foodsi sukcesywnie rośnie. To głównie mieszkańcy dużych miast, bo na nich skupia się działalność start-upu, ale niebawem się to zmieni.
– Będziemy docierać również do mniejszych miejscowości, które też mają na swojej mapie piekarnie, kawiarnie, restauracje czy sklepy, w których istnieje problem marnowania żywności – zapowiada Mateusz Kowalczyk. – W ostatnim czasie trochę inaczej spoglądamy na rynek. Rozmawiamy z wieloma producentami różnych biznesów, bo widzimy, że coraz więcej zasobów jest spisanych na straty. Dlatego zaczęliśmy ratować również kwiaty, które więdną w kwiaciarniach, a wciąż mogą udekorować czyjś salon, jedzenie dla zwierząt czy kosmetyki z różnych drogerii, które też mają określoną datę przydatności.
Niedawno start-up pozyskał 6 mln zł finansowania, które zapewniły m.in. fundusze CofounderZone i Satus Starter oraz inwestorzy prywatni – w tym założyciele Pyszne.pl. Zastrzyk finansowania ma pomóc w dalszym rozwoju aplikacji, pozyskiwaniu nowych lokali i zwiększeniu dotarcia w Polsce, a także przygotowaniu do zagranicznej ekspansji.
– Plany na dalszy rozwój to przede wszystkim docieranie do coraz większej liczby miejsc, które ratują jedzenie, jak i użytkowników, którzy będą je ratować. Chcemy to robić coraz szerzej, docierać do większej liczby mniejszych miast, a w dalszej kolejności na kolejne rynki – zapowiada współzałożyciel Foodsi.
Sport news
Paliwa odpadowe mogą być na większą skalę wykorzystywane w energetyce. Nowy program wsparcia pomoże...
Tylko niewielki odsetek alergików poddaje się odczulaniu. Może to zmienić refundacja doustnej immunoterapii, możliwej...
Grupa Anonymous nie ustaje w swojej wojnie przeciw Rosji i Białorusi. Możliwy odwet ze...
Czworo wybitnych polskich naukowców otrzymało po 200 tys. zł. Ich badania i osiągnięcia przyczyniają...
Aplikacje ułatwiają zarządzanie zamkniętymi parkingami. Z jednego miejsca postojowego może na stałe korzystać nawet...
Rynek automatycznych systemów parkingowych do końca dekady ponad trzykrotnie zwiększy swoje przychody. Automatyzacja obsługi miejsca postojowych i płatności za korzystanie z nich pozwoli lepiej wykorzystać przestrzeń parkingową, np. w biurach, centrach handlowych czy hotelach, a użytkownikowi zaplanować kolejny etap podróży już na etapie wyjazdu z przydomowego garażu. W Polsce tego typu rozwiązania są coraz chętniej wdrażane przez zarządców częściowo pustych – po przejściu na modele pracy zdalnej lub hybrydowej – parkingów biurowców. Przekonują się do nich również samorządowcy.
– Skupiamy się na optymalizacji wykorzystania przestrzeni parkingowych w biurowcach, które przez ostatnie dwa lata stoją częściowo lub czasami nawet całkowicie puste. Z wykorzystaniem nowej technologii jesteśmy w stanie tę przestrzeń ożywić, wykorzystać na nowo, my to nazywamy wprost – współdzielić pomiędzy tymi, którzy do tej pory z tego parkingu nie mogli skorzystać, bo przykładowo nie mieli takiego benefitu od swojego pracodawcy. Dzięki naszej technologii parking staje się dostępny dla każdego pracownika – informuje w rozmowie z agencją Newseria Innowacje Piotr Nizio, prezes zarządu ParkCash.
Polska firma jest dostawcą systemu zarządzania przestrzenią parkingową. Rozwiązanie umożliwia dynamiczną rezerwację miejsc parkingowych online i zastępuje plastikowe karty parkingowe. Osoby uprawnione do korzystania z miejsc mogą więc otworzyć szlaban wjazdowy z użyciem zdalnego pilota w aplikacji mobilnej. Kod do wjazdu można udostępnić także gościowi, który przyjeżdża do firmy tylko na jednorazowe spotkanie. Przez aplikację mogą być obsługiwane także opłaty za parkowanie, a uproszczenie rozliczeń obejmuje również automatyczne wystawianie faktur.
– Planując podróż autem do biura, rezerwujemy sobie miejsce przed wyjazdem z domu. Podjeżdżamy pod szlaban, otwieramy go i parkujemy wygodnie, odbywamy spotkania, wracamy do domu. Ma to bardzo duże przełożenie chociażby na efektywność wykorzystania przestrzeni, bo każde miejsce jest widoczne dla pracowników, więc mogą wykorzystać parking do własnych potrzeb. Poza tym nie tracą oni czasu na szukanie miejsca parkingowego. Wiedzą, gdzie mają dokładnie jechać, bo to miejsce jest zarezerwowane i czeka na nich – wyjaśnia Piotr Nizio.
Jak wskazują autorzy raportu „Innowacyjne Miasta – życie, praca i mieszkanie jutra”, opracowanego przez ThinkCo, na szukanie miejsca parkingowego pracownik traci średnio nawet 15 minut dziennie. To nie tylko strata czasu, ale często także niepotrzebne nerwy i irytacja. Tym bardziej gdy pracownik na firmowym parkingu widzi szereg pustych miejsc, na stałe przypisanych do menedżerów, i to również wtedy, gdy pracują oni zdalnie. Okazuje się, że dzięki systemowi rezerwacji na jednym miejscu parkingowym może parkować nawet 10 osób miesięcznie.
– Zyskują pracodawcy, którzy mają dodatkowy argument za tym, żeby ściągać pracowników od czasu do czasu do biura. Zyskują wynajmujący przestrzenie biurowe, bo ich budynki i parkingi zyskują nowoczesną funkcjonalność, jaką jest rezerwacja miejsca przed wyjazdem z domu do biura. Wiemy, że zaparkujemy, więc nie ma stresu związanego z tym, że będę szukał koło biura miejsca parkingowego – wymienia prezes zarządu ParkCash. – Zyskuje na tym też miasto, bo właściciele aut nie generują korków wokół biurowców dzięki temu, że wiedzą, gdzie mają jechać, aby zaparkować. Nie tracą czasu na to, żeby to miejsce znaleźć.
Rozwiązanie proponowane przez polską firmę jest już wykorzystywane przez około 40 tys. pracowników firm takich jak m.in. ING Bank, Warta, BLIK czy j-labs. Aplikacja może się sprawdzić nie tylko w biurowcach, ale także w apartamentowcach czy hotelach – do rezerwacji miejsc dla gości i pobierania opłat.
Na inteligentne rozwiązania z zakresu gospodarowania miejscami parkingowymi decyduje się coraz więcej samorządów. Na przykład we Wrocławiu funkcjonuje system ułatwiający znalezienie miejsca parkingowego dla pojazdów osób z niepełnosprawnościami oraz autokarów turystycznych. Odbywa się to poprzez aplikację mobilną, w której dostępne są dane o zajętości miejsc. Zdaniem ekspertów parkingi przyszłości będą jeszcze bardziej zautomatyzowane i dzięki temu przyjazne w użytkowaniu.
– To będą parkingi otwarte, bez szlabanów, oparte na systemach videotollingu, czyli rozpoznawania tablic rejestracyjnych i pobierania płatności za zaparkowanie z podpiętej karty mieszkańca lub karty kredytowej. Wyeliminowanie szlabanów usunie wiele problemów parkingowych, bo najwięcej z nich wynika z faktu, że ktoś nie może wjechać albo wyjechać. Tę barierę trzeba po prostu wyeliminować. A jeszcze dalej idąc, myślę, że parkingi przyszłości będą się komunikowały z samochodami autonomicznymi, które będą wiedziały, gdzie efektywnie, szybko, sprawnie i najtaniej zaparkują – przewiduje Piotr Nizio.
Według Verified Market Research rynek automatycznych systemów parkingowych osiągnął w 2021 roku przychody przekraczające 1,5 mld dol. Do 2030 roku wartość rynku będzie wynosiła prawie 4,8 mld dol.