piątek, 22 września, 2023

Inflacja i wzrost kosztów produkcji uderzają w polskie firmy. Część z nich szuka okazji...

Zgodnie z nowymi danymi GUS inflacja w listopadzie wyniosła 7,7 proc. To wynik nienotowany od 21 lat. Wzrosty cen trapią też inne europejskie gospodarki. W...

Napięcia na linii Rosja–Ukraina wpływają na rynki. Europa powinna się liczyć z ograniczeniami w...

Możliwe ograniczenia w podaży gazu do Europy i przestoje w fabrykach byłyby w ocenie analityków najbardziej dotkliwym na kontynencie skutkiem otwartego konfliktu we wschodniej Ukrainie. I choć...

PKEE: Cała Europa zmaga się z podwyżkami cen energii. Głównymi powodami unijna polityka klimatyczna...

Inflacja i rosnące ceny energii w coraz większym stopniu drenują kieszenie Polaków. W ramach walki z drożyzną i przyjętej na początku grudnia tarczy antyinflacyjnej rząd zniósł jednak akcyzę...

Mieszanie różnych włókien tkanin utrudnia ich recykling. Świadomy dobór materiałów na etapie produkcji kluczem...

Do 2050 roku populacja na Ziemi wzrośnie do blisko 10 mld osób,  a w ślad za nią także popyt na odzież. Przemysł modowy jest...

PGE zapowiada większe inwestycje w OZE i dystrybucję. W pierwszym kwartale przeznaczyła na nie...

– Osiągnęliśmy w pierwszym kwartale br. dobre wyniki finansowe, aczkolwiek nie są one wystarczające dla naszych potrzeb, ponieważ jesteśmy w trakcie ogromnego procesu inwestycyjnego – mówi Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej. Jak wskazuje, spółka jest m.in. największym inwestorem offshore na Bałtyku, uczestniczy w projekcie jądrowym i realizuje szeroko zakrojone inwestycje w OZE i magazyny energii. Jednocześnie w tym roku przeznaczy w sumie ok. 10 mld zł na finansowanie rządowej Tarczy Solidarnościowej, która ma ochronić wrażliwych odbiorców przed skutkami kryzysu energetycznego.

– W pierwszym kwartale br. zanotowaliśmy 1,7 mld zł zysku netto i tę kwotę przeznaczyliśmy na inwestycje, bo w PGE zysk równa się inwestycje w odnawialne źródła energii i dystrybucję – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Dąbrowski. – PGE odpowiada za polskie bezpieczeństwo energetyczne, to na nas spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa i ciągłości dostaw energii elektrycznej i ciepła. Naszym zadaniem jest też przygotować tę energetykę na wyzwania kolejnych dziesiątków lat, żeby polska gospodarka była nowoczesna i mogła się dalej dynamicznie rozwijać. Jesteśmy w tej chwili jednym z liderów rozwoju gospodarczego w Europie, a energetyka jest tego składową i bardzo ważnym elementem wspomagającym ten proces.

Opublikowane przez spółkę wyniki finansowe za I kwartał 2023 roku są zgodne z wcześniejszymi szacunkami. Grupa PGE zanotowała 1,72 mld zł skonsolidowanego zysku netto dla akcjonariuszy (wobec 1,02 mld zł rok wcześniej). Zysk operacyjny wyniósł 2,34 mld zł (wobec 1,55 mld zł rok wcześniej), natomiast zysk EBITDA sięgnął 3,42 mld zł (wobec 2,61 mld zł rok wcześniej). Powtarzalny zysk EBITDA wyniósł z kolei 3,34 mld zł (wobec 2,59 mld zł rok wcześniej) i uwzględnia on 2,32 mld zł kwartalnego odpisu na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, z którego finansowane jest zamrożenie cen energii elektrycznej dla odbiorców końcowych.

Grupa PGE szacuje, że w całym 2023 roku przeznaczy na finansowanie rządowej Tarczy Solidarnościowej w sumie ok. 10 mld zł. W tym miesiącu wystartowała też z kampanią, w ramach której informuje o zamrożeniu cen energii dla gospodarstw domowych, przedsiębiorstw i instytucji wrażliwych.

 Osiągnęliśmy w pierwszym kwartale br. dobre wyniki finansowe, aczkolwiek te wyniki nie są wystarczające dla naszych potrzeb, ponieważ jesteśmy w trakcie ogromnego procesu inwestycyjnego. Inwestujemy w odnawialne źródła energii, w dystrybucję, jesteśmy największym inwestorem na Morzu Bałtyckim i uczestniczymy w projekcie jądrowym, żeby w przyszłości Polacy mieli czystą energię w akceptowalnej cenie i żeby polska gospodarka była rentowna – wymienia prezes PGE Polskiej Grupy Energetycznej.

Finalna wysokość nakładów inwestycyjnych Grupy PGE w I kwartale br. sięgnęła 1,56 mld zł. Spółka podkreśla, że jest m.in. największym inwestorem offshore na Bałtyku i realizuje obecnie projekt MFW Baltica o mocy ok. 2,5 GW. Dla zobrazowania – to połowa mocy zainstalowanej w największej elektrowni w Europie, czyli Elektrowni Bełchatów, która pokrywa w tej chwili ok. 20 proc. całego krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Uruchomienie obu etapów MFW Baltica planowane jest do 2030 roku. Energia z tych farm zasili w energię blisko 4 mln polskich gospodarstw domowych.

W kwietniu br. rozstrzygnęliśmy przetarg na dostawę 107 turbin dla jednego etapu MFW Baltica projektu Baltica 2. MFW Baltica to największa inwestycja OZE w polskiej historii – podkreśla Wojciech Dąbrowski. – Jednocześnie jesteśmy też partnerem w projekcie jądrowym, który realizujemy wspólnie z ZE PAK, czyli największym prywatnym producentem prywatnym energii elektrycznej w Polsce, oraz uznanym koncernem KHNP, który wybudował już 24 bloki nuklearne w Korei Południowej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

W kwietniu br. Grupa PGE zrobiła milowy krok w stronę realizacji tej inwestycji, powołując z ZE PAK wspólną spółkę celową – PGE PAK Energia Jądrowa, która będzie brała udział w realizacji budowy elektrowni jądrowej w Koninie/Pątnowie w Wielkopolsce. Według wstępnych analiz uruchomienie pierwszego bloku elektrowni atomowej ma być możliwe już w 2035 roku.

Uzupełnieniem dla energetyki jądrowej mają być odnawialne źródła energii. Jednak dla rozwoju OZE i stabilności systemu – w którym coraz większą rolę będą odgrywać zmienne, niestabilne źródła zależne od pogody – niezbędny jest rozwój magazynów energii.

Dlatego właśnie powołaliśmy w PGE specjalny program budowy magazynów energii – mówi prezes PGE.

Obecnie Grupa PGE pracuje też nad aktualizacją swojej długofalowej strategii, która ma uwzględniać ostatnie zmiany, jakie zaszły w spółce i jej otoczeniu rynkowym.

– Tam się pojawi nacisk na magazyny energii, energetykę jądrową i wszystkie projekty, które zapewnią w przyszłości bezpieczeństwo energetyczne, energię elektryczną bez kosztów CO2, w akceptowalnej cenie dla naszych klientów i gospodarki. To jest zasadniczy cel naszych działań – zapowiada Wojciech Dąbrowski.

Według danych przedstawionych przez spółkę produkcja energii elektrycznej netto w I kwartale br. w jednostkach wytwórczych Grupy PGE wyniosła 15,7 TWh i była o 9 proc. niższa r/r. Wolumen dystrybuowanej energii elektrycznej był na poziomie 9,5 TWh (niżej o 3 proc. r/r). Wolumen sprzedaży energii elektrycznej do odbiorców końcowych również spadł o 3 proc. r/r i osiągnął wartość 8,9 TWh. Z kolei wolumen sprzedaży ciepła wyniósł 20,2 PJ, co oznacza spadek o 5 proc. w porównaniu do analogicznego okresu 2022 roku. Średni koszt emisji CO2 w segmentach energetyki konwencjonalnej i ciepłownictwa wyniósł 406,6 zł/MWh, co stanowi wzrost o 48 proc. r/r. Średnia hurtowa cena energii zrealizowana przez segmenty energetyki konwencjonalnej i ciepłownictwa w I kwartale 2023 roku (z uwzględnieniem odpisu na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny) wyniosła 771,6 zł/MWh i była wyższa o około 328 zł/MWh w porównaniu do pierwszego kwartału 2022 roku – podała grupa w komunikacie.

Gotowanie z mąką ze świerszczy budzi kontrowersje. Poszukiwanie alternatywnych źródeł białka będzie jednak coraz...

Na początku stycznia Komisja Europejska wydała zgodę na wprowadzenie do sprzedaży w krajach Wspólnoty produktów zawierających mąkę ze świerszczy. Zgoda wydana została jednemu producentowi i będzie obowiązywała przez pięć lat. Produkt cechuje się wysoką zawartością białka i może być wykorzystywany jako substytut mąki zbożowej. Choć produkcja żywności z owadów budzi wśród Europejczyków kontrowersje, to na świecie, a zwłaszcza w krajach azjatyckich, jest to częsta praktyka. Ma ona również istotny wymiar ekologiczny: hodowla owadów jest dużo mniejszym emitentem gazów cieplarnianych niż hodowla bydła i trzody chlewnej. Co więcej, świerszcze są nie tylko źródłem białka, ale i błonnika, witamin i minerałów.

Z danych Humane Society International wynika, że ponad 16,5 proc. emisji gazów cieplarnianych spowodowanych przez człowieka pochodzi z hodowli zwierząt. To odsetek zbliżony do tego, za który odpowiada transport. Co więcej, jeśli sytuacja się nie zmieni, to do 2030 roku sektor ten będzie odpowiadał za ponad połowę skumulowanej globalnej emisji dwutlenku węgla.

– Żywność z owadów w mniejszy sposób wpływa na środowisko niż tradycyjna przymusowa hodowla zwierząt. Wykorzystujemy o wiele mniej wody, o wiele mniej miejsca, a owady możemy karmić resztkami – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Paulina Górska, ekoedukatorka, ekspertka ds. zrównoważonego rozwoju. – Musimy szukać takich źródeł białka, które będą wywierać mniejszy negatywny wpływ na środowisko.

Ma to też aspekt ekonomiczny – hodowla owadów zajmuje znacznie mniej czasu i wymaga znacznie mniejszych nakładów finansowych niż ryb czy zwierząt domowych.

Cztery świerszcze to równowartość szklanki mleka pod względem zawartości białka. Powinniśmy poszukiwać nowych źródeł białka, bo naukowcy przewidują, że w 2050 roku będziemy potrzebowali produkować nawet 50 proc. więcej żywności niż dzisiaj – mówi Paulina Górska. – Ponad 2 mld ludzi na całym świecie regularnie spożywa owady i dla nas, w Europie czy Polsce, jest to kontrowersyjne, to nie są nasze nawyki żywieniowe, nie jesteśmy przyzwyczajeni do jedzenia owadów, ale być może za 20 lat to się zmieni. Jeśli chodzi o właściwości odżywcze takiej mąki, to świerszcze dostarczają nawet 60 proc. białka, więc one są po prostu bardzo odżywcze. Zawierają też różne witaminy, minerały i błonnik, na przykład z chityny. To bardzo pożywny pokarm.

Mąka z owadów może być substytutem mąki ze zboża. Zgodnie z rozporządzeniem Komisji Europejskiej sproszkowane świerszcze mogą być stosowane pod pewnymi warunkami m.in. w pieczywie, herbatnikach, produktach makaronowych, sosach, pizzach, zupach czy napojach. Zgoda KE dotyczy jednak jednego producenta.

– Jest zgoda dla jednej firmy na pięć lat, ale możemy się spodziewać tego, że będzie to trend rosnący i że ten rynek będzie rósł – mówi ekoedukatorka. – Jeśli jednak weźmiemy kwestie etyczne pod uwagę, to nie jest to żywność atrakcyjna dla wegetarian czy wegan. Powstaje też pytanie, czy dobrym kierunkiem jest to, że tradycyjną hodowlę zwierząt chcemy wymienić również na hodowlę zwierząt, która powiedzmy, że wywołuje mniejszy negatywny wpływ na środowisko, ale nadal wykorzystujemy zwierzęta.

Tego typu rozważania stawiają więc wyżej poszukiwanie roślinnych źródeł białka. W tym temacie wiele się dzieje i wciąż pojawiają się nowe pomysły i innowacje. Rozwiązaniem, nad którym od kilku lat trwają prace, może być mięso produkowane z protein sojowych lub grochowych.

– Jest ono drukowane w technologii 3D. Może wyglądać jak na przykład stek i zastępować nam potrzebę jedzenia mięsa w takiej postaci, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Istotnym trendem przyszłości najprawdopodobniej będzie produkcja żywności z alg, które są bardzo odżywcze, zawierają bardzo dużo białka, a ich hodowla jest bardziej ekologiczna niż na przykład soi. Ciekawym trendem jest też wertykalna hodowla żywności roślinnej – wymienia ekspertka.

Na świecie coraz większą popularność zdobywa mięso wytwarzane w warunkach laboratoryjnych. Przykładowo resort rolnictwa w Chinach w ubiegłym roku wydał deklarację, w której po raz pierwszy włączył mięso hodowane komórkowo i inne kategorie „żywności przyszłości” do swojego pięcioletniego planu rozwoju rolnego.

– Singapur jest pierwszym krajem, w którym takie mięso zostało dopuszczone do sprzedaży. W tamtejszych restauracjach możemy zjeść mięso, które zostało wyhodowane komórkowo, czyli w laboratorium, bez przemysłowej hodowli zwierząt, przez co jest ono pozbawione antybiotyków. Nawet w galeriach handlowych znajdują się stoiska, na których możemy kupić wyłącznie mięso wyhodowane komórkowo. Ostatnio również w Stanach Zjednoczonych taka żywność została uznana za bezpieczną. Wydaje się więc, że to jest bardzo mocny trend i być może za 20 lat te produkty będą już bardziej przystępne cenowo – przewiduje Paulina Górska.

Z danych zebranych przez Roślinniejemy wynika, że coraz więcej rządów wspiera inicjatywy, które mają na celu ograniczenie spożycia mięsa. Wśród nich jest dotowanie produkcji przyjaznej środowisku i rozwijaniu alternatyw dla mięsa i produktów odzwierzęcych, wprowadzanie zniżek na produkty pochodzenia roślinnego czy wyższych podatków na mięso. Holendrzy chcą być liderami w badaniach i produkcji roślinnych alternatyw dla mięsa i nabiału, a także inwestują w mięso hodowane komórkowo. Liczą na to, że będzie to w przyszłości ważna i dochodowa gałąź gospodarki. Również Finlandia dotuje z funduszu innowacji prace nad rozwojem białek roślinnych z rodzimych upraw i chce być liderem w tym przemyśle.

Według MarketsandMarkets światowy rynek substytutów mięsa był w 2021 roku wyceniany na prawie 1,9 mld dol. Do 2027 roku branża ta wypracuje przychody, które przekroczą 4 mld dol.

Ciepłownictwo szuka nowych sposobów na zazielenianie. Jednym z pomysłów jest odzyskiwanie ciepła z serwerowni

Polskie ciepłownictwo czeka w nadchodzących latach zwrot ku rozwiązaniom nisko- i zeroemisyjnym. Skala związanych z tym potrzeb inwestycyjnych sektora jest szacowana na kilkadziesiąt miliardów euro. Jednak bez tych inwestycji ciepłownictwo wciąż będzie ponosić wysokie koszty paliw kopalnych i zanieczyszczenia środowiska, a także konsekwencje związane z niewypełnieniem unijnych wymogów klimatycznych. – Technologia, technologia i jeszcze raz technologia plus odejście od węglowodorów. Na bazie tego musimy zmienić polskie ciepłownictwo – mówi Paweł Orlof, prezes zarządu Veolia Energia Warszawa.

Według raportu ośrodka analitycznego Polityka Insight („Ciepło do zmiany. Jak zmodernizować sektor ciepłownictwa systemowego w Polsce”) Polska ma drugi, po Niemczech, największy rynek ciepła systemowego w Europie. Krajowe sieci ciepłownicze liczą ok. 21,7 tys. km długości i jest do nich przyłączonych ponad 40 proc. spośród 13,5 mln gospodarstw domowych. To jeden z najwyższych wskaźników w UE. Łącznie w polskich systemach ciepłowniczych zainstalowanych jest 53,5 GW i żaden inny kraj Unii nie dysponuje taką flotą wytwórczą.

– Skala inwestycji, które czekają ciepłownictwo, jest bardzo duża. To są inwestycje przede wszystkim w źródła wytwarzania ciepła, które w tej chwili bazują głównie na gazie i węglu kamiennym. Musimy zmienić je na takie, które są niskoemisyjne i nie produkują tyle CO2 – nie tylko ze względu na ochronę środowiska, ale i ze względu na ekonomię – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Paweł Orlof.

Polska produkcja ciepła jest najbardziej w Europie uzależniona od węgla – ciepłownie systemowe spalają co roku ok. 14,5 mln t tego surowca i żeby wyprodukować jeden teradżul ciepła, muszą wyemitować 96,5 t CO2. Udział węgla w produkcji ciepła wynosi w Polsce ok. 79 proc. (w porównaniu z unijną średnią na poziomie 23 proc.), podczas gdy udział OZE w polskim ciepłownictwie to tylko niecałe 15 proc.

Jak wskazuje Forum Energii, zwrot ku rozwiązaniom nisko- i zeroemisyjnym jest jednak nieunikniony. Pierwszy powód to ekonomia, bo przestarzała infrastruktura w ciepłowniach i budynkach osiąga już kres swojej użyteczności. Jej eksploatacja jest droga, a wojny w Ukrainie i kryzys energetyczny spowodowały, że trzeba więcej płacić za węgiel i gaz, od których sektor jest uzależniony. To mocne uzależnienie od węgla powoduje również, że polskie ciepłownictwo jest bardzo wrażliwe na wzrost cen uprawnień do emisji CO2.

Jeżeli elektrociepłownie produkują energię na bazie węgla kamiennego i gazu, to muszą płacić zarówno za surowce, jak i prawa do emisji CO2, których ceny wahają się w tej chwili w granicach 70–80 euro za tonę. To podraża nam koszty wytwarzania ciepła – mówi prezes Veolia Energia Warszawa. – Wojna w Ukrainie spowodowała też, że wszystkie kraje, w tym Polska, chcą być niezależne energetycznie i iść w kierunku wytwarzania energii odnawialnej, w kierunku zasobów, które są niewyczerpywane, ponieważ węglowodory, czyli węgiel kamienny i gaz, trzeba importować.

Drugi powód rewolucji, którą musi przejść polskie ciepłownictwo, to również coraz ostrzejsza polityka energetyczno-klimatyczna UE, zgodnie z którą do końca tej dekady 40 proc. energii wytwarzanej przez sieci ciepłownicze w Polsce powinno pochodzić ze źródeł odnawialnych.

– Wyzwaniem jest też dyrektywa 2010/31 Unii Europejskiej o charakterystyce energetycznej budynków, zgodnie z którą od 2021 roku wszystkie budynki uzyskujące pozwolenie na budowę muszą być efektywne energetycznie. To oznacza, że temperatura wody, którą podajemy z sieci ciepłowniczej i która w tej chwili jest na poziomie 114 stopni, jest dla tych budynków za wysoka. Musimy ją znacznie obniżyć, nawet do 30 stopni – mówi Paweł Orlof. – Wszystkie te elementy powodują, że nie mamy innego wyjścia, jak tylko zwrócić się w stronę technologii takich jak AI, projektów mających na celu uzyskanie tzw. ciepła odpadowego oraz pozyskiwania energii z OZE, ponieważ zielone źródła nie mają kosztów zmiennych, nie są obciążone prawami do emisji CO2.

Jak wskazuje Forum Energii, dziś polskie ciepłownictwo to jednak bardzo zaniedbany obszar, w którym niezbędne zmiany i modernizacje sieci przez lata były odkładane na później. Stąd też skala potrzeb inwestycyjnych jest ogromna – Forum Energii szacuje ją nawet na 52,7 mld zł średniorocznie do 2050 roku (raport „Czyste ciepło jako motor polskiej gospodarki”). Polityka Insight podaje z kolei, że potrzeby inwestycyjne ciepłownictwa systemowego są szacowane na co najmniej 70 mld zł w perspektywie 2030 roku. Bez wsparcia UE sektor nie udźwignie takich inwestycji.

W sieci ciepłowniczej mamy szereg dobrych projektów, które mogą być finansowane z Unii Europejskiej i podciągnięte pod ustawę o efektywności energetycznej, a tym samym ubiegać się o tzw. białe certyfikaty. To jest np. pozyskanie ciepła z serwerowni. Serwery produkują duże ilości ciepła i żeby je schłodzić, serwerownie muszą zakupić dużo energii elektrycznej do klimatyzatorów. Jednak lepiej jest po prostu sprzedać to ciepło do sieci ciepłowniczej, wtedy serwerownie obniżają swoje koszty, a my mamy tanie ciepło odpadowe – wyjaśnia prezes Veolia Energia Warszawa. – Kolejna rzecz to współpraca pomiędzy sieciami ciepłowniczymi a miejskimi przedsiębiorstwami wodno-kanalizacyjnymi. Tam, gdzie krzyżują się sieci, można zrobić wymienniki ciepła i wykorzystać ciepłą wodę z kanalizacji. Tu jest duże pole do popisu. Z kolei w przypadku miast, gdzie są duże zakłady produkcyjne, można z nich pozyskiwać ciepło, które ulatuje w powietrze.

Ekspert podkreśla, że w transformacji ciepłownictwa ogromną rolę odgrywa też kondycja budynków, które obecnie są odpowiedzialne za ok. 1/3 emisji CO2 w skali całej UE. Zgodnie z unijnym pakietem Fit for 55 do 2030 roku efektywność energetyczna budynków w UE powinna wzrosnąć o 36 proc., co też będzie dla sektora niemałym wyzwaniem.

Budynki, które otrzymują ciepło, powinny nim gospodarować wewnętrznie. W przypadku sieci ciepłowniczej my jako właściciel sieci ciepłowniczej dbamy o to, żeby straty na przesyle, czyli w transporcie ciepła, były jak najmniejsze. Natomiast w dużych budynkach, np. w spółdzielni mieszkaniowej, jest tzw. węzeł cieplny, który przerabia ciepło dostarczone z sieci ciepłowniczej na instalację wewnątrz. Ważne jest, żeby optymalizować pracę tych węzłów. Jak można to zrobić? Na węzłach cieplnych można zainstalować pompę ciepła, która będzie napędzana instalacją OZE, zainstalować jeszcze dobowy akumulator ciepła i zrobić automatykę sterowania węzłem cieplnym. To powoduje, że będziemy mieli efektywność energetyczną i zazielenienie ciepła – wyjaśnia Paweł Orlof.

Polskę czeka jeszcze długa droga do zamknięcia obiegu gospodarczego. Wciąż nie traktujemy odpadów jako...

Odpady z tworzyw sztucznych stanowią w Polsce prawie 15 proc. wszystkich odpadów komunalnych i tylko 1/4 z nich jest zbierana w sposób selektywny – wynika z szacunków Conversio, przygotowanych na zlecenie Fundacji PlasticsEurope Polska. Poziom ich recyklingu też znacząco nie rośnie, a zarządzanie nimi pozostaje jednym z większych wyzwań w kontekście wdrażania gospodarki cyrkularnej. Branża tworzyw sztucznych w coraz większym stopniu dąży jednak do modelu obiegu zamkniętego, choć – jak podkreślają eksperci – jego pełnoskalowe wdrożenie wymaga odpowiedniej legislacji i pełnego zaangażowania wszystkich interesariuszy rynku. Przypominają też, że w debacie zapomina się o korzystnym dla planety wpływie produktów z tworzyw sztucznych.

W przeciwieństwie do gospodarki liniowej („wyprodukuj, użyj, wyrzuć”) gospodarka obiegu zamkniętego zakłada między innymi, że zużyte produkty są poddawane recyklingowi i zwracane do obiegu, co pozwala zmniejszyć ilość odpadów i zaoszczędzić surowce. Bez odzysku surowców z odpadów nie zamkniemy obiegu i stracimy szanse na uczynienie Europy nie tylko niezależnej surowcowo, ale przede wszystkim konkurencyjnej. W Polsce zużywa się aż 13,8 t surowców na osobę rocznie, ale tylko 10,2 proc. z nich trafia do ponownego obiegu (dane z raportu INNOWO, „Circular Restart! Polish Circularity Gap Report”).

To oznacza, że mamy 90-proc. lukę, którą trzeba wypełnić różnego rodzaju inicjatywami, inwestycjami i innowacyjnymi pomysłami, żeby tę cyrkularność w Polsce wesprzeć – mówi agencji Newseria Biznes Agnieszka Zdanowicz, wiceprezes koordynatora Klastra Gospodarki Odpadowej i Recyklingu – Krajowego Klastra Kluczowego.

Przejście na gospodarkę o obiegu zamkniętym – jak wskazuje Komisja Europejska – jest warunkiem osiągnięcia zakładanej neutralności klimatycznej do 2050 roku. Unia przyjęła już szereg regulacji w tym kierunku, które mają zbliżyć państwa członkowskie do wdrożenia GOZ.

– Gospodarka o obiegu zamkniętym to bardzo szerokie pojęcie. Dlatego właśnie wymaga wdrażania działań na wielu poziomach – mówi Marcin Podgórski, dyrektor Departamentu Gospodarki Odpadami, Emisji i Pozwoleń Zintegrowanych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego w Warszawie. – Zaczynamy od edukacji i podnoszenia świadomości. Nasze działania kierujemy już do najmłodszych mieszkańców Mazowsza. Organizujemy konkursy dla przedszkoli i szkół. Mówimy także o tym, czym jest gospodarka o obiegu zamkniętym, z czym się ona wiąże, jakie korzyści płyną dla środowiska i portfela. Oczywiście mamy cały pakiet narzędzi administracyjnych, czyli wydajemy decyzje, pozwolenia w zakresie środowiska. Bardzo ważne jest także wsparcie finansowe, jakiego udziela samorząd województwa mazowieckiego, bo bez takiej pomocy gospodarka o obiegu zamkniętym będzie bardzo trudna do wdrożenia.

–  To, czego brakuje w cyrkularności, to głównie współpraca – ocenia Agnieszka Zdanowicz. – Gospodarka o obiegu zamkniętym jest czymś, co wymaga szeroko rozumianej współpracy, międzyresortowości, działań na styku różnych branż, ponieważ to, co jest odpadem w jednej branży, może być poszukiwanym surowcem w innej. To z kolei buduje innowacyjność.

Znane są szczegóły rozporządzenia UE ws. surowców krytycznych. Do 2030 roku 10 proc. z nich powinno być wydobywanych na terenie UE, a 15 proc. ma pochodzić z recyklingu. Bez dostępu do surowców krytycznych nie ma mowy o zielonej transformacji Europy. Wymaga to odważnych decyzji, by wspierać zielone inwestycje strategiczne. Istotne jest wsparcie rozwoju potencjału innowacyjnego MŚP, z uszczegółowieniem planu wsparcia rozwoju sektora recyklingu, gdyż jest on kluczowy dla zapewnienia niezależności surowcowej gospodarki Europy.

Co istotne model cyrkularny może przynieść ogromne korzyści nie tylko w wymiarze środowiskowym, ale i finansowym. KE szacuje, że zastosowanie zasad GOZ w całej gospodarce UE może się przyczynić do zwiększenia unijnego PKB o 0,5 proc. do 2030 roku oraz stworzenia ok. 700 tys. nowych miejsc pracy. Natomiast szacunki przytaczane przez firmę doradczą Deloitte pokazują, że dzięki przejściu na GOZ Unia Europejska mogłaby osiągnąć roczne oszczędności rzędu 630 mld dol. netto, czyli nawet ok. 3 proc. unijnego PKB. Z kolei w przypadku Polski redukcja zużycia materiałów i energii we wszystkich sektorach już o 1 proc. umożliwia uzyskanie wartości dodanej dla całej gospodarki na poziomie 19,5 mld zł. Na cyrkularności skorzystają też firmy, ponieważ przedsiębiorstwa produkcyjne w UE wydają średnio ok. 40 proc. środków na materiały i surowce. GOZ może zwiększyć ich rentowność i jednocześnie chronić je przed wahaniami cen zasobów. Jest też szansą na rozwój innowacji, ponieważ ten model na nowo projektuje modele biznesowe, głęboko przekształcając łańcuchy produkcji i konsumpcji.

Jednym z większych wyzwań w kontekście wdrażania gospodarki cyrkularnej jest zarządzanie odpadami z tworzyw sztucznych. Według Ellen MacArthur Foundation na całym świecie tylko około 14 proc. opakowań z tworzyw sztucznych jest zbieranych i poddawanych recyklingowi. Nawet w UE, która ma bardzo rygorystyczne przepisy środowiskowe, przeciętny konsument generuje rocznie ok. 31 kg śmieci z plastiku, z których do recyklingu trafia raptem 1/3. Reszta jest spalana, składowana lub eksportowana.

W Polsce sytuacja recyklerów odpadów tworzyw sztucznych  w obecnym czasie wygląda krytycznie, ponieważ ceny surowców pierwotnych bardzo spadły, a energii wzrosły, co rzutuje na niską konkurencyjność  surowców wtórnych. Z tego powodu recyklaty nie są atrakcyjne cenowo w porównaniu z surowcami pierwotnymi. Niestety bez wsparcia sektora recyklingu, m.in. obligatoryjnego wykorzystania w produktach i wyrobach surowców wtórnych, recykling stoi i czeka po prostu na lepsze czasy – mówi Katarzyna Błachowicz, wiceprezes zarządu koordynatora Klastra Gospodarki Odpadowej Recyklingu – Krajowy Klaster Kluczowy. – To mogłoby się zmienić, gdybyśmy mieli legislację i instrumenty, które by wsparły i zdynamizowały recykling, wspierały długofalowo cały sektor, który dzięki temu mógłby się rozwijać i planować inwestycje. A trzeba powiedzieć, że te inwestycje w zakresie recyklingu się dzieją, mamy innowacyjne technologie i pomysły, podążamy transformacją przemysłową. Natomiast koniunktura i ceny powodują, że ten proces zaczyna gwałtownie hamować.

Raport „Plastics. The Facts 2022” wskazuje na 20-proc. wzrost wykorzystania recyklatów do produkcji wyrobów z tworzyw sztucznych. Jednocześnie zawartość recyklatów w takich produktach sięgnęła 10 proc. To odzwierciedla również zaangażowanie branży tworzyw sztucznych w przyspieszenie transformacji w kierunku cyrkularności i zeroemisyjności. Jak wynika z raportu, w 2021 roku produkcja tworzyw sztucznych z surowców alternatywnych wyniosła 12,4 proc. całkowitej produkcji europejskiej.

Tworzywa sztuczne to materiał, z którego korzystamy na co dzień, obecny we wszystkich dziedzinach życia – mówi Anna Kozera-Szałkowska, dyrektor zarządzająca Fundacji PlasticsEurope Polska. – Zwykle patrzymy na nie przez pryzmat odpadów tworzyw sztucznych. Natomiast ważne jest to, żeby korzystać z nich rozsądnie, a później zagospodarować z korzyścią dla planety. Tu mowa przede wszystkim o recyklingu, który pozwala oszczędzać zasoby, ale trzeba też pamiętać o emisji gazów cieplarnianych, które można zaoszczędzić właśnie dzięki stosowaniu wyrobów z tworzyw sztucznych.

Jak wskazuje, tworzywa sztuczne mają bardzo szerokie zastosowanie m.in. w budownictwie, transporcie, przemyśle meblarskim i motoryzacyjnym, a nawet w sektorze zdrowotnym. W dyskusji o odpadach zapomina się o tym aspekcie.

Przykładowo w skali każdego roku na świecie marnuje się ok. 1/3 całej wyprodukowanej żywności, to pociąga za sobą ogromne emisje do atmosfery. Opakowania z tworzyw sztucznych są bezkonkurencyjne, jeśli chodzi o zapobieganie tym stratom żywności. Im mniej jej zmarnujemy, tym większa korzyść dla planety. Dalej – izolacja z tworzywa sztucznego, którą wykorzystamy do ocieplenia budynku, to zaoszczędzona energia i surowce potrzebne do jego ogrzania, a więc kolejne korzyści w redukcjach emisji. Z kolei w samochodach, z których na co dzień korzystamy, zawartość wyrobów z tworzyw to ok. 15 proc., dzięki czemu są one znacznie lżejsze i spalają mniej paliwa. Poza tym nie zbudujemy żadnej baterii do samochodu elektrycznego bez odpowiedniej warstwy polimeru, który umożliwia jej funkcjonalność – wymienia Anna Kozera-Szałkowska.

Jak wynika z ostatniego raportu Fundacji PlasticsEurope Polska („Branża tworzyw sztucznych 2022”), ten sektor jest ważnym działem krajowej gospodarki – plasuje się na trzecim miejscu wśród działów przetwórstwa przemysłowego (po produkcji żywności i produkcji metali) pod względem wytwarzanej wartości dodanej brutto. Zatrudnienie w branży jest szacowane na ok. 200 tys. pracowników.

Temat gospodarki obiegu zamkniętego i wyzwań, jakie wiążą się z jej wdrażaniem, był omawiany przez ekspertów w trakcie drugiej edycji Polish Circular Forum, które odbyło się w czerwcu w Warszawie.

Start-upy nie narzekają na brak dostępu do finansowania. Równie ważny jest dla nich mentoring...

Polskie start-upy dobrze sobie radzą na europejskim i globalnym rynku, chętnie kierują swoje rozwiązania do dużych firm i korporacji, a ich domeną jest głównie software – wynika z ostatniego raportu Fundacji StartUp Poland. Jak wskazuje założyciel funduszu EEC Ventures Konrad Sitnik, tym, co warunkuje sukces, jest przede wszystkim determinacja founderów i dobry, skalowalny model biznesowy. – Ostatni element do tej układanki to jest mądry inwestor, który poza pieniędzmi zapewni również mentoring i wsparcie intelektualne – mówi ekspert. Taką rolę chce pełnić Tauron, który ze start-upami ściśle współpracuje już od kilku lat, oferując im autorski program akceleracyjny.

 Tylko ok. 0,5 proc. start-upów udaje się dotrzeć do fazy ekspansji, czyli momentu, kiedy osiągają około 20 mln zł przychodów. Gdyby ten poziom obniżyć do 1 mln zł, to co 10. start-up osiąga ten poziom – mówi agencji Newseria Biznes Konrad Sitnik. – Na ich sukces wpływa przede wszystkim determinacja founderów, samych przedsiębiorców. Jeśli są gotowi pracować 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, to istotnie poprawia szanse na osiągnięcie sukcesu. Poza tym istotne jest też momentum. Kiedy mamy długoterminową suszę, to nieważne jak wysokiej jakości byłoby ziarno, w takich warunkach trudno jest, żeby roślina zakiełkowała. Kolejna sprawa to unikalna propozycja dla rynku, bo jeżeli ktoś chce skopiować model biznesowy, stwierdzić: Okej, to ja teraz stworzę Wiedźmina 4 albo Allegro 2.0”, to raczej nie wróżę mu sukcesu.

Według ostatniego raportu Fundacji Startup Poland na rodzimym rynku działa w tej chwili ok. 5 tys. start-upów, jednak niewiele z nich jest dobrze rozpoznawalnych i odniosło globalny sukces, taki jak np. Booksy, DocPlanner czy Brainly. W zdecydowanej większości polskie start-upy to wciąż podmioty młode albo bardzo młode – aż 83 proc. z nich funkcjonuje na rynku krócej niż cztery lata, a co piąty (22 proc.) nie ma jeszcze rocznego stażu. Główne sektory i branże, w których działają, to kolejno AI i machine learning (21 proc.), produktywność i zarządzanie (14 proc.), analityka – research tools, business intelligence (13 proc.), HRtech i HR tools, medtech (w obu przypadkach po 12 proc.) oraz usługi finansowe – fintech lub insurtech i Big Data (10 proc.).

Z raportu wynika też, że główną domeną polskich start-upów jest software. Niemal dwie trzecie spółek oferuje klientom aplikacje, z czego większa część (36 proc.) to aplikacje webowe, a 26 proc. – mobilne. Dużą popularnością cieszą się też jednak usługi SaaS (39 proc.) i produkcja hardware’u (17 proc.).

Polska stoi software’em, a polscy informatycy mają olbrzymią renomę na świecie – mówi założyciel funduszu EEC Ventures i partner funduszu EEC Magenta, w których inwestorem jest Grupa Tauron. – Branża software’owa, która odniosła największy sukces, to przede wszystkim cyfrowa rozrywka, sektor gier. W żadnym innym sektorze nowych technologii Polska nie wykreowała aż tylu graczy na skalę co najmniej europejską. Mamy też kilku graczy rozpoznawalnych w skali globalnej i to jest niewątpliwie sukces. Dlatego uważam, że cyfrowa rozrywka – mimo że w tej chwili wyceny na Giełdzie Papierów Wartościowych istotnie spadły – to jest dalej bardzo przyszłościowa branża i jeszcze nie wszystko zostało w tym zakresie powiedziane.

Ekspert wskazuje, że wbrew powszechnemu przekonaniu na start-upowym rynku nie brak obecnie pieniędzy. Z raportu Fundacji Startup Poland wynika, że kluczową rolę odgrywają na nim krajowe fundusze venture capital, z których kapitału skorzystało w ubiegłym roku 28 proc. badanych start-upów. Dalej plasują się rodzimi aniołowie biznesu, którzy wsparli średnio co piątą spółkę (22 proc.). Identyczny odsetek otrzymał też finansowanie z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Jeśli chodzi z kolei o grupę docelową, do której polskie start-upy kierują swoje rozwiązania i usługi, najwięcej z nich (niemal dwie trzecie) wskazuje na B2B, czyli firmy małe i średnie, zatrudniające do 250 osób, a kolejne 62 proc. – na firmy duże i korporacje (zatrudniające powyżej 250 osób). Klienci indywidualni (B2C) są grupą docelową dla tylko 35 proc. start-upów. Nieco mniej (30 proc.) kieruje też swoją ofertę do klientów instytucjonalnych (B2G) – urzędów, samorządów, szkół czy szpitali.

– Model, w jakim finansują się start-upy na polskim rynku, trochę różni się od modelu, w jakim finansują się start-upy w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Przede wszystkim mało jest tzw. spin-offów akademickich oraz spin-offów z instytutów naukowych. Tę rolę w Polsce odgrywają seedowe fundusze venture. Czy to jest dobrze, czy nie, czas pokaże. Natomiast najzdrowszą formą finansowania dla samego start-upu jest finansowanie pieniędzmi klientów. Im szybciej start-up wyjdzie z propozycją sprzedaży swoich produktów i usług do klientów, tym lepiej dla niego. Spółka powinna się przede wszystkim finansować tym, co sprzeda na rynek – mówi Konrad Sitnik.

Jak wskazuje, drugim ważnym elementem sukcesu start-upu jest jego skalowalny model biznesowy – jeśli koszty będą rosły podobnie albo szybciej niż przychody, taka spółka raczej nie osiągnie sukcesu.

Ostatni element do tej układanki to jest mądry inwestor, który poza pieniędzmi zapewni również mentoring i wsparcie intelektualne – mówi ekspert.

 Tauron ma dla start-upów bardzo konkretną ofertę, która nazywa się Tauron Progres i to jest nasz autorski program akceleracyjny. Zapraszamy do niego innowatorów po to, aby mogli – wspólnie z nami, z naszymi ekspertami, na naszej infrastrukturze – przetestować swoje rozwiązanie. Dajemy im też możliwość skorzystania z naszej bazy klientów, za ich zgodą, i skorzystania z naszej wydzielonej infrastruktury po to, aby wspólnie doprowadzić produkt czy usługę do etapu finalnego produktu. Oferujemy również możliwość pokrycia kosztów takiego pilotażu w wysokości do 200 tys. zł – dodaje Dominika Goleniowska-Milinković, kierowniczka zespołu Open Innovation w Tauron Polska Energia.

Jak podkreśla, innowacje tworzone przez start-upy odgrywają ogromną rolę w cyfryzacji i zielonej transformacji sektora energetyki.

– Innowacje w tym momencie napędzają tę rewolucję, która się odbywa w energetyce. Natomiast start-upy są o tyle specyficzne, że są to małe, zwinne podmioty, które potrafią bardzo szybko zareagować na zmieniający się rynek i zmieniające się potrzeby klienta. One nie są obarczone procesami, ograniczeniami formalnymi czy decyzyjnymi, w związku z tym ich udział w transformacji energetycznej jest nieoceniony – mówi Dominika Goleniowska-Milinković.

Tauron współpracuje ze start-upami już od 2017 roku. Dzięki temu ma możliwość przetestowania innowacyjnych, niszowych rozwiązań, które nie trafiły jeszcze do szerokiego grona odbiorców, oraz zaadaptowania ich na swoje potrzeby.

– W tej chwili bardzo intensywnie szukamy interesujących rozwiązań na rzecz Grupy Tauron – mówi kierowniczka zespołu Open Innovation w Tauron Polska Energia. – Tauron ma swoją mapę drogową, którą kieruje się w tych poszukiwaniach. Strategiczna Agenda Badawcza pokazuje, w jakim kierunku chcemy się rozwijać w zakresie innowacji. Każdy start-up, który chciałby nawiązać z nami współpracę, powinien zajrzeć na naszą stronę i sprawdzić, jakie obszary są dla nas w tym momencie najbardziej interesujące. Aktualnie są to m.in. inteligentna dystrybucja, klient i jego potrzeby, zielona energia, a także zrównoważone ciepło.

O tym, jakich innowacji poszukuje Tauron i należące do grupy fundusze inwestycyjne, mogli się dowiedzieć także uczestnicy ostatniego Thursday Gathering. To cykliczne imprezy organizowane przez Fundację Venture Café Warsaw, które w każdy czwartek przyciągają społeczność innowatorów. Służą wymianie wiedzy i doświadczeń, nawiązywaniu kontaktów biznesowych oraz dyskusji o najważniejszych trendach w biznesie i innowacjach.

Rachunki przedsiębiorstw za energię z sieci będą rosły. Dlatego wiele z nich już myśli...

W związku z inwestycjami w rozwój sieci od stycznia br. opłaty dystrybucyjne dla firm wzrosły aż o kilkadziesiąt procent, co znacząco zawyża ich rachunki za energię. W kolejnych latach spodziewany jest dalszy wzrost opłat przy utrzymującej się niestabilności na rynku energii, dlatego coraz więcej przedsiębiorców już teraz szuka sposobów na zabezpieczenie się przed tymi zmianami. Najprostszym sposobem jest inwestycja we własne odnawialne źródło energii. Stąd też zainteresowanie takimi rozwiązaniami ze strony biznesu jest coraz większe.

– Od 1 stycznia 2023 roku opłaty dystrybucyjne dla firm wzrosły aż o ok. 40 proc., co stanowi istotny koszt łącznego rachunku za energię. Przykładowo, jeżeli do tej pory firma płaciła 100 zł za megawatogodzinę, a teraz płaci o 40 zł więcej, to wpływa znacząco na opłacalność jej funkcjonowania – mówi agencji Newseria Biznes Zbigniew Prokopowicz, prezes zarządu spółki Luneos.

Wzrosty opłat dystrybucyjnych wynikają m.in. z gigantycznych inwestycji w rozwój sieci ponoszonych przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne i spółki dystrybucyjne.

Sieć musi być przygotowana do znacząco większej integracji źródeł odnawialnych z fotowoltaiki oraz energii z wiatru na morzu i lądzie. Te inwestycje są też istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa sieci i przystosowania jej do magazynowania energii. One muszą być zrealizowane – tłumaczy Zbigniew Prokopowicz.

Tegoroczny mocny wzrost opłat dystrybucyjnych to dopiero początek. W kolejnych latach będą dalej rosły, choć już nie tak dynamicznie – spodziewany jest wzrost na poziomie ok. 10 proc. rocznie. Wynika on właśnie z konieczności dalszego inwestowania w sieci przesyłowo-dystrybucyjne. Koszt tych inwestycji jest zaś przenoszony na użytkowników końcowych, czyli przede wszystkim przedsiębiorców.

– Proces inwestycji w sieć dystrybucyjną i przesyłową jest procesem wieloletnim. Te potrzeby inwestycyjne są ogromne, to są miliardy albo nawet dziesiątki miliardów euro i tego nie da się zrobić w jeden rok – mówi prezes Luneosu. – Oczywiście te koszty są ponoszone od wielu lat, ale w nadchodzących będą znacząco większe. Ten proces z pewnością będzie trwał jeszcze przez najbliższe kilkanaście lat.

Aby się zabezpieczyć przed dalszym wzrostem opłat i rachunków za prąd, firmy mogą zapewnić sobie własną produkcję energii opartej na źródłach odnawialnych. Najprostszym na to sposobem są instalacje fotowoltaiczne, najlepiej w połączeniu z magazynem energii. Mając zapewnioną taką energię z własnego zielonego źródła, firma nie ponosi kosztów takich jak opłata mocowa, jakościowa czy właśnie dystrybucyjna.

– Energia zużywana z sieci wiąże się z opłatami dystrybucyjnymi. Jeżeli firma jest w stanie wytworzyć energię we własnym zakresie, wówczas nie ponosi kosztów związanych z dystrybucją. A ponieważ są one dość istotne, to każda instalacja, w której następuje produkcja własnej energii i autokonsumpcja, niesie ze sobą dość duże oszczędności – mówi Zbigniew Prokopowicz.

Prezes Luneosu ocenia, że zainteresowanie takimi rozwiązaniami ze strony biznesu jest z każdym rokiem coraz większe.

Przy okazji energia z odnawialnych źródeł jest też zdecydowanie tańsza od energii z sieci, która głównie w polskim systemie wciąż jest wytwarzana głównie z węgla brunatnego i kamiennego. Widzimy, że większość klientów myśli o tego rodzaju rozwiązaniach, a duża część firm już je stosuje – mówi.

Jak wskazuje, wzrost opłat dystrybucyjnych to niejedyne wyzwanie, z jakim muszą się w tej chwili mierzyć przedsiębiorstwa. Zalicza się do nich także duża niestabilność cen energii, związana m.in. z wojną w Ukrainie i recesją w Europie, a także zmieniające się otoczenie legislacyjne wynikające z konieczności dostosowania się do długoterminowych trendów w UE, także polityki klimatycznej.

Oprócz elementu ekonomicznego bardzo ważne jest też ograniczanie śladu węglowego i podnoszenie przez firmy swojego ratingu ESG – mówi Zbigniew Prokopowicz.

Dlatego zaletą konsumowania energii z własnych odnawialnych źródeł jest również to, że firma zwiększa tym samym swoje szanse na pozyskanie zewnętrznego finansowania ze strony instytucji finansowych, dopłaty z Unii Europejskiej czy obecność w międzynarodowych łańcuchach dostaw, które w coraz większym stopniu obierają zielony kierunek.

Stay connected

0FansLike
0FollowersFollow
0SubscribersSubscribe

Latest article

Konsumenci w Polsce kupują rocznie 24 tys. t certyfikowanych produktów rybnych. To sposób na...

Zdecydowana większość konsumentów w Polsce, bo aż 88 proc., jest zaniepokojona stanem oceanów – pokazało ubiegłoroczne badanie GlobeScan. Jednocześnie 63 proc. wierzy, że jesteśmy w stanie uratować je przed nieodwracalnymi zmianami w ciągu najbliższych 20 lat. Podobny odsetek wskazuje, że mają tutaj znaczenie wybory dotyczące spożywanych ryb i owoców morza. Za tym idzie coraz większa świadomość dotycząca ekocertyfikatów i popularność oznaczonych nimi produktów. W ciągu 10 lat sprzedaż ryb i owoców morza z logo MSC wzrosła 14-krotnie i dziś wynosi ponad 24 tys. t rocznie.

W ciągu ostatnich lat obserwujemy rosnący niepokój zarówno polskich, jak i globalnych konsumentów dotyczący stanu naszego środowiska. Konsumenci obawiają się tego, czy ich działania i wybory nie przyczyniają się do tego, co się dzieje ze środowiskiem, i szukają sposobów na to, aby ograniczać ten wpływ. Zdecydowana większość polskich konsumentów, bo aż 60 proc., w przeprowadzonym w zeszłym roku badaniu GlobeScan zwróciła uwagę na to, że jest zaniepokojona tym, co się dzieje z naszymi oceanami zdecydowanie bardziej niż jeszcze dwa lata temu – mówi agencji Newseria Biznes Joanna Ornoch, koordynatorka działań komunikacyjnych w MSC.

Konsumenci zdają sobie sprawę również z tego, co oznacza zła kondycja oceanów. Czterech na 10 badanych przez GlobeScan konsumentów obawia się, że za 20 lat ich ulubiona ryba na zawsze zniknie z menu. Jednocześnie dwóch na trzech wierzy, że uda się jeszcze te niekorzystne zmiany zatrzymać.

Polscy konsumenci zwrócili uwagę na to, że jako rozwiązanie widzą właśnie pozyskiwanie ryb i owoców morza wyłącznie ze zrównoważonych źródeł. Chcieliby, aby informacje na temat pochodzenia tych produktów, które mogą znaleźć na opakowaniach produktów, były potwierdzane przez niezależne organizacje, stąd właśnie rosnąca potrzeba niezależnych certyfikatów, rosnąca potrzeba tego, aby pojawiały się takie oznaczenia, które są gwarantem tego, że faktycznie te produkty pochodzą ze zrównoważonych źródeł – podkreśla Joanna Ornoch.

Ponad połowa badanych deklaruje, że często lub okazjonalne kupuje ryby i owoce morza z ekocertyfikatami. Co istotne 38 proc. badanych wskazało, że chce kupować ich więcej, aby chronić oceany, a 19 proc. już taką zmianę wprowadziło w swoim życiu. 60 proc. uważa, że takie oznaczenia na produktach rybnych zwiększają ich zaufanie do marki. Co trzeci Polak deklaruje, że zna certyfikat MSC, obecny na polskim rynku od 10 lat, a spośród tej grupy 78 proc. ma do niego zaufanie.

Rosnące zainteresowanie niezależną certyfikacją i poszukiwania certyfikowanych produktów możemy obserwować na polskim rynku. Obecnie sprzedaż ryb i owoców morza ze zrównoważonych połowów oznaczonych niebieskim certyfikatem MSC wynosi ponad 24 tys. t rocznie i to jest ponad 14 razy więcej niż jeszcze 10 lat temu. Widzimy więc ogromny wzrost sprzedaży w Polsce. Również ważne jest to, że polscy konsumenci mogą wybierać z coraz szerszej oferty produktów. Obecnie to jest blisko 400 różnych produktów. Są to zarówno produkty mrożone, chłodzone, puszki, ryby świeże, ale także takie produkty jak certyfikowane karmy dla zwierząt z dodatkiem ryb czy żywność dla dzieci – wyjaśnia ekspertka MSC.

W dodatku dziś na sklepowych półkach dostępne są produkty z ponad 40 różnych gatunków ryb, podczas gdy jeszcze 10 lat temu mogliśmy wybierać jedynie z pięciu gatunków, a zdecydowana większość sprzedaży to były produkty śledziowe.

– Widząc rosnące zainteresowanie konsumentów certyfikowanymi produktami, w tym roku po raz pierwszy w Polsce, ale również na całym świecie MSC zdecydowało się przeprowadzić plebiscyt na najlepszy certyfikowany produkt MSC na naszym rynku. Przez sześć tygodni polscy konsumenci mogli oddawać swoje głosy na 13 zgłoszonych produktów, oddanych zostało ponad 13 tys. głosów i decyzją konsumentów tytuł najlepszego produktu MSC 2023 roku otrzymał dziki łosoś oferowany przez firmę Suempol – mówi Joanna Ornoch.

Na kolejnych miejscach plebiscytu uplasowały się szprot w sosie pomidorowym firmy Graal oraz tuńczyk w oliwie z oliwek Rio Mare. Zwycięski dziki łosoś pacyficzny Sockeye z Alaski „zgarnął” 26,3 proc. wszystkich głosów.

Na polskim rynku dostępne są głównie łososie hodowlane, natomiast w ostatnich latach faktycznie obserwujemy rosnące zainteresowanie dzikimi. To, co nas bardzo cieszy, to kwestia tego, że właśnie dziki łosoś z Pacyfiku w zdecydowanej większości, bo w ponad 80 proc., poławiany jest przez certyfikowane rybołówstwa, czyli rybaków, którzy spełnili najbardziej rygorystyczne normy środowiskowe. Dzięki temu możemy mieć gwarancję, że te zasoby wykorzystywane są w sposób zrównoważony – mówi ekspertka MSC. 

Niebiesko-białe logo z rybą można znaleźć na dzikich rybach i owocach morza złowionych w oceanach, morzach, jeziorach lub rzekach. Informuje konsumenta o tym, że pochodzą one ze zrównoważonych połowów. Rybołówstwa, aby otrzymać certyfikat MSC, muszą udowodnić, że są odpowiednio zarządzane, a prowadzone przez nie połowy pozwalają zachować stada ryb w dobrej kondycji i mają minimalny wpływ na cały ekosystem morski. 

Philip Morris zainwestuje w Polsce ponad miliard złotych. W krakowskiej fabryce firmy ruszy produkcja...

Philip Morris International zainwestuje ponad miliard złotych w polską gospodarkę. Koncern planuje stworzyć nowe linie produkcyjne w swojej fabryce w Krakowie, które będą produkować wkłady tytoniowe do podgrzewania w najnowszych urządzeniach firmy. Dzięki temu powstaną też nowe, wyspecjalizowane miejsca pracy. – Jesteśmy przekonani, że tradycyjne papierosy trafią w końcu do muzeum. Przyszłość należy do produktów bezdymnych – mówi Michał Mierzejewski z Philip Morris International. Amerykańska firma ma już w sumie ok. 2,5 tys. patentów związanych z technologiami bezdymnymi, pozostając branżowym liderem. Do tej pory zainwestowała w ich rozwój ponad 10,5 mld dol., część z tych inwestycji lokując w Polsce.

Branża tytoniowa od kilku lat przechodzi technologiczną rewolucję, której efektem jest stopniowy odwrót od papierosów w kierunku produkcji tzw. bezdymnych wyrobów z nikotyną. Zmianę w branży zainicjował w 2016 roku amerykański koncern Philip Morris International, do dziś pozostając jedyną firmą tytoniową, która zobowiązała się do wygaszenia produkcji papierosów.

Podjęliśmy decyzję o ulokowaniu w Krakowie nowej linii produkcyjnej wkładów tytoniowych do podgrzewania najnowszej generacji, które będą kompatybilne z naszym urządzeniem IQOS Iluma. Inwestycja polega na wprowadzeniu do krakowskiej fabryki papierosów całkowicie nowych linii produkcyjnych i zatrudnieniu ludzi, którzy będą mieli zdolności techniczne do produkowania tak skomplikowanych i zaawansowanych technologicznie produktów – mówi agencji Newseria Biznes Michał Mierzejewski, prezes Philip Morris International na obszar Europy Północno-Wschodniej. – Ta inwestycja pochłonie ponad miliard złotych i będzie pierwszą tak nowoczesną linią produkcyjną dla nowatorskich wyrobów tytoniowych w Polsce.

Krakowska fabryka Philip Morris już dzisiaj należy do największych na świecie. Poza nią firma ma też w stolicy Małopolski własne centrum usług biznesowych, które zapewnia wsparcie dla spółek firmy w ponad 60 krajach, m.in. w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Dla amerykańskiego koncernu Polska jest strategicznym rynkiem. Od 1996 roku zainwestował tu blisko 25,5 mld zł, nie wliczając decyzji o inwestycji w fabryce w Krakowie.

– Dzisiejsza branża tytoniowa musi się transformować, a przykładem takiej transformacji jest ogłoszenie przez nas nowej inwestycji w Krakowie – mówi ekspert. – Jako pierwsi wprowadziliśmy na rynek systemy do podgrzewania tytoniu i jako firma tytoniowa zachęcamy wszystkich palaczy, żeby rzucili nałóg papierosowy. Cieszymy się też, że Philip Morris nie jest jedyną firmą, która inwestuje w przyszłość. Za naszym przykładem poszły inne firmy, które wprowadzają podobne produkty, czyli podgrzewacze tytoniu, ale także papierosy elektroniczne.

PMI radykalnie zmienia swój model biznesowy i docelowo zamierza całkowicie wygasić produkcję i sprzedaż papierosów, zastępując je produktami bezdymnymi. Przekonuje, że są one lepszą alternatywą dla pełnoletnich osób palących niż dalsze palenie papierosów. Od 2015 roku firma przeprowadziła łącznie 251 ocen toksykologicznych swoich produktów bezdymnych, 26 badań klinicznych oraz 58 badań dotyczących percepcji i zachowań konsumenckich przed wprowadzeniem produktów bezdymnych do obrotu i po nim.

– Philip Morris na przestrzeni ostatnich kilku lat podjął decyzję o inwestowaniu w przyszłość, dlatego rozpoczęliśmy kosztowne i szeroko zakrojone badania naukowe nad powodami, dla których papierosy są tak bardzo szkodliwe. W wyniku tych badań powstał produkt do podgrzewania tytoniu, następnie wiele innych produktów bezdymnych, takich jak e-papierosy czy saszetki nikotynowe. Wszystkie te produkty łączy jedna rzecz – mają w sobie nikotynę, której poszukuje palacz, ale nie dostarczają wielu szkodliwych substancji, które wydzielają tradycyjne papierosy – mówi prezes Philip Morris International na obszar Europy Północno-Wschodniej.

Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) w 2020 roku autoryzowała do sprzedaży w USA system podgrzewania tytoniu produkowany przez PMI jako „produkt tytoniowy zmodyfikowanego ryzyka” (MRTP) w zakresie ograniczenia narażenia jego użytkowników na związki szkodliwe lub potencjalnie szkodliwe w porównaniu z paleniem papierosów. W konsekwencji FDA uznała go za „produkt właściwy dla promocji zdrowia publicznego”. Stany Zjednoczone od lat stawiają na politykę minimalizacji ryzyk zdrowotnych spowodowanych paleniem. W Polsce natomiast problem palenia papierosów wciąż jest poważny i przyczynia się bezpośrednio do ok. 80 tys. zgonów rocznie.

 W Polsce jest około 8 mln palaczy, a rynek papierosów jest bardzo duży i ku naszemu zdziwieniu rośnie – mówi Michał Mierzejewski. – Jesteśmy jednak przekonani, że tradycyjne papierosy trafią do muzeum. Przewidujemy, że w niektórych krajach może to nastąpić nawet za ok. 10–15 lat. Przyszłość jest jasna, jest definiowana przez naukę i nowatorskie wyroby tytoniowe.

Według niedawnego raportu Polskiej Akademii Nauk papierosy pali 28,8 proc. dorosłych Polaków i na przestrzeni ostatnich kilku lat ten odsetek zaczął rosnąć.

ZUS coraz szybciej się cyfryzuje. Większość funkcji jest już dostępna nie tylko przez PUE,...

Zakład Ubezpieczeń Społecznych wykorzystał okres pandemii do dalszej cyfryzacji. Obecnie to jeden z najbardziej zdigitalizowanych urzędów w Polsce. W sposób całkowicie automatyczny obsługiwane są wnioski rodzinne, m.in. o 500+ czy żłobkowe. Wszyscy przedsiębiorcy mają obowiązkowe konto na Platformie Usług Elektronicznych. Funkcjonuje też e-legitymacja emeryta i rencisty. Jeszcze w tym roku ma zostać uruchomiona aplikacja mobilna dla lekarzy. – Nasze działania uprawniają do stwierdzenia, że jesteśmy takim e-urzędem, czynnym siedem dni w tygodniu przez 24 godziny – podkreśla prof. Gertruda Uścińska, prezeska Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

– Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest w tej chwili nowoczesną instytucją pod względem procesów digitalizacji, automatyzacji czy też szeroko rozumianych reform cyfrowych. Dotyczy to różnego rodzaju obszarów, w szczególności nowego filaru zakładu, a więc usług na rzecz rodziny. Realizujemy w tej chwili obsługę ponad 17 mln wniosków składanych przez rodziców z tytułu świadczenia 500+ i innych świadczeń na rzecz rodziny. Wszystko odbywa się w sposób automatyczny – mówi agencji Newseria Biznes prof. Gertruda Uścińska.

Cyfryzacja ZUS przyspieszyła w czasie pandemii, kiedy wnioski w ramach Tarczy Antykryzysowej były przyjmowane wyłącznie elektronicznie. Już wcześniej jednak zakład wdrażał strategię, zgodnie z którą nowe usługi dla obywateli opierał na nowoczesnych rozwiązaniach. Dzięki elektronizacji możliwe było przejęcie przez ZUS obsługi programów rodzinnych. Wnioski można składać nie tylko przez Platformę Usług Elektronicznych, ale też aplikację mZUS. Dotyczy to zarówno świadczenia 500+, jak i programu Dobry Start, rodzinnego kapitału opiekuńczego i dofinansowania żłobków.

– Drugim ważnym filarem jest doprowadzenie do cyfryzacji współpracy z przedsiębiorcami, czyli odejście od tradycyjnych papierów, stworzenie poprzez profil na PUE kont, gdzie odbywają się wszystkie czynności pracodawców, opłacanie składek, zgłaszanie, wyrejestrowanie z ubezpieczenia, ale także pobór niezbędnych zaświadczeń do obrotu gospodarczego czy sądowego – wskazuje prezeska ZUS w wywiadzie podczas XXXII Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Do końca 2022 roku obowiązek posiadania profilu na PUE ZUS mieli płatnicy rozliczający składki za więcej niż pięć osób. Od 1 stycznia 2023 roku każdy płatnik składek ma taki obowiązek, a nowi płatnicy składek powinni samodzielnie zarejestrować swoje konto na PUE ZUS lub kogoś do niego upoważnić. W innym przypadku ZUS zrobi to za nich.

Platforma pozwala załatwić większość spraw związanych z ubezpieczeniami społecznymi w dowolnym miejscu i czasie. Płatnicy składek mogą składać wnioski do ZUS i korzystać z bezpłatnej aplikacji ePłatnik, przeznaczonej do obsługi dokumentów ubezpieczeniowych. Dzięki profilowi PUE przedsiębiorcy mogą też kontrolować stan rozliczeń z ZUS i samodzielnie tworzyć elektroniczne dokumenty z danymi z ZUS i przekazywać je do innych instytucji.

– Wojna w Ukrainie, z punktu widzenia dostosowania naszych nowoczesnych systemów do obsługi uchodźców, nas nie zaskoczyła. Włączyliśmy ich w system świadczeń na rzecz rodziny, rejestracji do systemu ubezpieczenia społecznego, jeżeli podejmują aktywność ekonomiczną czy procesu wypłaty świadczeń, do których nabywają prawo jako osoby ubezpieczone – zauważa prof. Gertruda Uścińska.

Liczba ubezpieczonych cudzoziemców wyniosła w maju 2023 roku 1 mln 85 tys. i wzrosła w stosunku do kwietnia br. o 8,3 tys. Największy wzrost dotyczy obywateli Ukrainy i Białorusi. Dzięki cyfryzacji ZUS był w stanie w szybkim czasie wypłacać także świadczenia rodzinne obywatelom innych krajów.

 Wszystkie nowe zadania, które wynikają z nowych ustaw przyjętych w 2023 roku, opieramy już na elektronicznych wnioskach, na obsłudze zdigitalizowanej, zautomatyzowanej. Nadajemy pewien kierunek działań w tym zakresie – przekonuje prezeska ZUS.

W tym roku ZUS ma uruchomić aplikację mobilną dla lekarzy, która jeszcze bardziej uprości i przyspieszy wystawianie zwolnień lekarskich. Już teraz funkcjonuje e-legitymacja emeryta i rencisty, która jest także dostępna do pobrania na stronie internetowej. To cyfrowy dokument z odwzorowaniem uprawnień emeryta lub rencisty, pozwalający im korzystać ze zniżek i ulg. W aplikacji mObywatel 2.0 będzie dostępna zakładka E-wizyta w ZUS, która pozwoli zdalnie załatwić sprawy związane z emeryturami, rentami czy prowadzeniem firmy. Możliwa będzie do tego wideorozmowa z pracownikiem ZUS. Zakład nie zapomina też o tych, którzy wolą tradycyjną usługę, czyli spotkanie w oddziale.

My też obsługujemy seniorów, którzy wolą tę tradycyjną usługę, a więc to, że mogą złożyć wizytę w urzędzie, spotkać się z inną osobą, i to musimy uszanować. Z czasem na emeryturę więcej będzie przechodzić osób zdigitalizowanych, które korzystają z  nowoczesnych rozwiązań, i większość rzeczy będą załatwiały przez internet. O ile te inne procesy, oparte na automatycznych rozwiązaniach, od początku projektujemy jako nowoczesny sposób, to w tym przypadku musimy mieć też fizyczny dostęp – tłumaczy prof. Gertruda Uścińska.

W aplikacji mObywatel 2.0 będzie dostępna zakładka E-wizyta w ZUS, która pozwoli zdalnie załatwić sprawy związane z emeryturami, rentami czy prowadzeniem firmy. Możliwa będzie do tego wideorozmowa z pracownikiem ZUS.

Zakład we współpracy z instytucjami finansowymi od wielu lat zachęca świadczeniobiorców do korzystania z bezgotówkowych form odbioru świadczeń. Od kilkunastu lat wypłaty świadczeń na rachunki bankowe stopniowo rosną. Jeszcze w 2005 roku było ich nieco ponad 40 proc. Teraz jest to ok. 78 proc. w przypadku rent i emerytur oraz 88 proc. w przypadku zasiłków.

Z postępem w cyfryzacji idzie też jednak wzrost w obszarze cyberzagrożeń, w szczególności dotyczących bezpieczeństwa danych klientów. Dlatego ten obszar wymaga szczególnej uwagi i znaczących inwestycji.

– Przeniesienie się w przestrzeń cyfrową wywołuje inne zagrożenia niż te, które znane nam są z tradycyjnego modelu funkcjonowania państwa i obsługi obywateli. Uczymy się bardzo dużo. Wiele instytucji się specjalizuje w tym obszarze i trzeba ponosić duże nakłady, żeby to bezpieczeństwo zapewnić – podkreśla prezeska ZUS.